Wielka Wyprawa do Wielkiego Kanionu

Wielka Wyprawa do Wielkiego Kanionu

2014_usa_wielki_kanion_20

Dziś od samego rana pochłonięci jesteśmy tylko i wyłącznie Wielkim Kanionem. Mimo, że pogoda jest piękna i bardzo korci nas, żeby wyskoczyć gdzieś w teren choć na parę godzin, to jednak cały dzień przeznaczamy na szeroko pojęty odpoczynek. Z którego zresztą niewiele pozostaje, bo przede wszystkim musimy przygotować się do trekkingu. Z boku musi to całkiem ciekawie wyglądać, kiedy zwijamy kompletnie namiot wraz z materacem i śpiworami, upychamy do plecaka, po czym rozkładamy wszystko z powrotem. Test wypada pomyślnie. Po raz pierwszy pakujemy się na wielodniowy trekking, ale na szczęście nasz wysłużony plecak okazuje się mieć nieograniczoną pojemność i duży 4-osobowy namiot to dla niego pestka.

W Kanab zaopatrujemy się w drugą parę kijków trekkingowych, tableki do uzdatniania wody tak na wszelki wypadek i niezbędne zapasy jedzenia na 4 dni: konserwy, 3 bochenki chleba, jabłka, batoniki i kilka paczek nieśmiertelnych jerky. A do tego trochę poprawiaczy morale na tak zwaną czarną godzinę… W międzyczasie sprawdzamy też pogodę i trochę nam rzedną miny kiedy niespodziewanie w prognozie widzimy deszcz przez pierwsze dwa dni. Mimo, że ostatnio było bez przerwy słonecznie to jednak mają nadciągnąć jakieś chmury z nad oceanu. Naszych kurtek przeciwdeszczowych już nie zmieścimy więc rzutem na taśmę kupujemy jeszcze 3 lekkie foliowe peleryny i domykamy w ten sposób plecak wagą 28 kilogramów…

Dzień 1

2014_usa_wielki_kanion_06

Z Kanab do północnej krawędzi Wielkiego Kanionu mamy jakieś 120 kilometrów. Najpierw podjeżdżamy do biura backcountry upewnić się co z pogodą i na szczęście prognozy są pozytywne. Może trochę polać popołudniu, ale ranger przekonuje nas, że chmury zazwyczaj przyklejają się do krawędzi i rzadko atakują wnętrze kanionu, więc możemy ruszać śmiało. Niestety dowiadujemy się też, że po północnej stronie kanionu właśnie pękła rura z wodą i będziemy musieli wziąć większe zapasy na pierwsze dwa dni. Zabieramy więc w sumie 6 litrów w osobnym małym plecaku i w raze czego planujemy posiłkować się wodą ze strumienia.

Parkujemy auto przy początku szlaku, ostatni rzut oka czy wszystko mamy, pamiątkowa focia przy tablicy i ruszamy. Już po pierwszych paru krokach spotykamy ludzi, którzy właśnie kończą trasę przechodząc go w odwrotnym kierunku niż my – czyli z południa na północ. Dostajemy od nich sporą dawkę dopingu i tym śmielej schodzimy w dół. Nie wiadomo kiedy mija pierwsze 500 metrów przewyższenia i docieramy do charakterystycznego miejsca jakim jest skalny tunel Supai.

2014_usa_wielki_kanion_05

Tutaj robimy dłuższą przerwę i to od tego miejsca Wielki Kanion zaczyna nas zadziwiać. Szlak prowadzi niezwykle przepaścistymi i eksponowanymi ścieżkami wykutymi w pionowej skale. Wraz z wysokością gołym okiem widać zmieniające się warstwy skał, które stanowią doskonały punkt odniesienia. Raz na czas porównujemy to co widzimy z opisami na ulotkach i od razu wiemy, jak daleko już zaszliśmy. Dochodzimy do mostu i tutaj dogania nas 4-osobowa grupa Amerykanów. To jedni z niewielu ludzi, jakich do tej pory spotkaliśmy i pierwsi, którzy schodzą w dół, tak jak my. Zamieniamy parę zdań, życzą nam powodzenia, ale widzimy też po ich minach, że na widok Ani w głębi duszy nie dają nam wielkich szans na powodzenie.

Pogoda póki co dopisuje. Jest pochmurnie, więc wiele godzin marszu nie męczy nas aż tak bardzo, ale kiedy wreszcie dochodzimy do pola namiotowego Cottonwood, to jednak czujemy już trochę te zrobione prawie 1300 metrów przewyższenia. A pole namiotowe to po prostu kilkanaście ładnych miejsc wzdłuż ścieżki, zajmujemy pierwsze z brzegu – numer 1. Zaraz obok nas zajadają już kolację nasi nowi znajomi, którzy wcześniej nas wyprzedzili. Rozkładamy namiot i kiedy już jesteśmy w środku, zaczynają spadać pierwsze krople deszczu. Zdążyliśmy…

Dzień 2

2014_usa_wielki_kanion_09

Na widok błękitnego nieba od razu mamy dobre humory. Kolejna dobra wiadomość – okazuje się, że rura z wodą została naprawiona i możemy uzupełnić zapasy! Nic tylko iść dalej. Dzisiejszy szlak to zupełnie inna liga. Jest dużo łatwiej, wręcz sielankowo. Nie ma już półek skalnych, stromizn i zakosów. Idziemy najpierw w szerokiej przestrzeni, a następnie długie kilometry coraz gorętszym dnem wąskiego kanionu w Kanionie. Widzimy tylko pionowe ściany i poruszamy się od zakrętu do zakrętu wzdłuż strumienia, który ma nas doprowadzić aż na samo dno Wielkiego Kanionu. Dzisiaj Ania, nasz samozwańczy przewodnik, ma wyjątkowego spręża, tak jakby wczoraj w ogóle się nie zmęczyła. Biegnie przed nami i wyznacza miejsca do odpoczynków, a kiedy około południa nadchodzi deszczowa chmura, sama znajduje dla nas idealne schronienie pod skalnym okapem. Urodzony tramper.

Podobnie jak wczoraj, tak i dzisiaj nie spotykamy na szlaku wielu osób. Gołym okiem widać, że oprócz osób porywających się tak jak my na Rim To Rim, północna strona popularna jest głównie wśród szaleńców biegających przez Wielki Kanion na czas. Ale i oni, mimo że GPS każe biec dalej, znajdują czas na to, żeby zatrzymać się na chwilę i okazać wielkie owacje na widok Ani. Podobno takiej młodzieży Wielki Kanion od początku swego istnienia jeszcze nie widział!

2014_usa_wielki_kanion_14

Późnym popołudniem docieramy do Phantom Ranch i są to dla nas pierwsze oznaki cywilizacji od dwóch dni. To tutaj krzyżują się wszystkie szlaki i koncentruje cały ruch w Wielkim Kanionie gromadząc ludzi nadchodzących z północy, z południa i spływających rzeką Kolorado. Jest mała restauracja, domki kempingowe, podobno nawet z prysznicami! Jest też zagroda dla koni i amfiteatr do rangerowych pogadanek, a najbliżej rzeki nasze pole namiotowe Bright Angel! Ale zanim zabierzemy się za rozbijanie namiotu, długi czas spędzamy nad strumykiem Bright Angel Creek. Mimo zbliżającego się wieczoru temperatura powietrza nadal przekracza 30 stopni, ale woda w strumieniu przynosi przyjemny chłód.

Tej nocy nie zakładamy na namiot tropiku. Po zapadnięciu zmroku patrzymy na rozgwieżdżone niebo, a świecący jak latarnia księżyc budzi nas raz po raz.

Dzień 3

2014_usa_wielki_kanion_26

Zaraz po śniadaniu udajemy się do stacji rangerów. Wczoraj wieczorem Ania wypełniła ostatnie zadania i dzisiaj należy jej się odznaka Młodego Rangera. Wita nas z uśmiechem młoda pani ranger, dzięki której składanie przysięgi wygląda wyjątkowo niepoważnie. A Ania z wielką dumą przyjmuje odznakę z grzechotnikiem, którą można dostać tylko tu, na dnie Wielkiego Kanionu.

Najlepsze jest to, że mimo, że nocowaliśmy może jakieś 300 metrów od rzeki, to wczoraj nie mieliśmy już siły się do niej doczołgać. Docieramy nad nią dopiero dzisiaj i wreszcie mamy to uczucie, które zawsze towarzyszy zdobyciu górskiego szczytu. Tyle, że tym razem zeszliśmy na samo dno Wielkiej Dziury W Ziemi. Bezcenne.

2014_usa_wielki_kanion_25

Idziemy jakieś 2 kilometry wzdłuż rzeki i dochodzimy do miejsca, gdzie szlak zaczyna się wspinać w górę. W drewnianej chatce wpisujemy się do księgi pamiątkowej i tym samym zaliczamy jedną z najstarszych i ciągle aktywnych skrytek geocache!

Dzisiaj idzie nam się wyjątkowo dobrze i zarazem wyjątkowo leniwie. Pogoda nas rozpieszcza, a my czujemy ten niesamowity smak sukcesu, który każe wrzucić na luz i nigdzie się nie spieszyć. To już trzeci dzień i można powiedzieć, że już leci z górki, mimo że tak naprawdę dopiero zaczęło się pod górkę. W połowie dnia zatrzymujemy się w ładnym miejscu nad strumykiem i bawimy się w wodzie dobre dwie godziny. Do kolejnego noclegu w Indian Garden dochodzimy dopiero wczesnym wieczorem. Tutaj po raz pierwszy przychodzi do nas ranger sprawdzić czy mamy pozwolenie na rozłożenie namiotu i akurat trafia na szczyt głupawki spowodowanej najwyraźniej trzydniowym trekkingiem. Jak każda głupawka ta też jest zaraźliwa i sprawdzanie pozwoleń kończy się głośnym śmiechem :)

Dzień 4

2014_usa_wielki_kanion_34

Dzisiaj czeka nas tak zwany atak szczytowy. Budzi nas budzik o morderczej godzinie 6:30 i w półmroku zwijamy namiot. Do skąpego śniadania z namaszczeniem wyciągamy targane tu całą drogę redbule. Nie zażywaliśmy kofeiny od kilku dni więc powinny dać niezłego kopa. Ance jak zwykle żadne dopalacze nie są potrzebne, bo zachowuje się, jakby ciągle jej ruchu brakowało. Podobno dzieci nie muszą w ogóle jeść i czerpią energię z przyszłego dorosłego życia…

W Indian Garden nocują obok nas ci sami ludzie z Południowej Karoliny, których poznaliśmy pierwszego dnia. Wyruszamy razem, ale jakaś godzina wspólnego trekkingu kończy się wielkim śmiechem, bo jak mówią Ania narzuca zbyt duże tempo :) Wspinamy się coraz wyżej i wyżej i spotykamy coraz więcej ludzi. Nie ma już tej niesamowitej pustki, która towarzyszyła nam przez pierwsze dwa dni po północnej stronie. Pierwszy raz spotykamy wielu zagranicznych turystów, w tym całkiem sporo Azjatów. W pewnym momencie robi się nawet całkiem tłoczno i idąc pod górę musimy przystawać i ustępować dużym wycieczkom schodzącym kawałek w dół kanionu. Śmiać nam się chce, bo Ania nadal wzbudza sensację i ludzie z entuzjazmem wykrzykują gratulacje, twierdząc że jak na rodzinę z dzieckiem to zeszliśmy już całkiem spory kawałek w dół. I każdy patrzy na nas z niedowierzaniem, kiedy pokazujemy na horyzoncie drugi brzeg i tłumaczymy, że wcale nie schodzimy w dół, tylko przychodzimy z drugiej strony…

2014_usa_wielki_kanion_35

I wreszcie stajemy na południowej krawędzi. Nie zastanawiamy się jeszcze nad tym, czego dokonaliśmy i przede wszystkim nad tym czego dokonała nasza czteroletnia córka. Wtapiamy się w kolorowy tłum turystów i serwujemy sobie pierwszy od czterech dni ciepły posiłek w postaci hot dogów, a Ania do drugiej ręki dostaje lody.

Pół godziny później pojawiamy się w miejscu zbiórki w Bright Angel Lodge, żeby załatwić transport z powrotem na północną krawędź. Zdążyliśmy przed odjazdem. Czekamy chwilę w niepewności, po czym znajdują się dla nas miejsca i pakujemy się do busa. Mocno przykurzeni, od czterech dni nie myci od razu wyróżniamy się od reszty pasażerów. W busie zaczynają się pogaduchy i od słowa do słowa dowiadujemy się, że nasi współtowarzysze właśnie tej nocy przyjechali z Los Angeles, zostawili auta na południowej krawędzi i teraz jadą na północ, żeby od tamej strony przejść Wielki Kanion. Czeka ich dokładnie taka sama wyprawa, jaką my właśnie zakończyliśmy. Chętnie poszlibyśmy z nimi, żeby przeżyć to jeszcze raz, ale… nie tym razem. Wreszcie dopada nas zmęczenie, ale i tak czujemy się jak zwycięzcy, niesamowicie spełnieni i szczęśliwi.

2014_usa_wielki_kanion_30

Przejście Wielkiego Kanionu to dla nas ogromny sukces i to przede wszystkim dlatego, że zrobiliśmy to razem. Jak nam się to udało? Jakim cudem nasza 4-letnia córka przeszła o własnych siłach Wielki Kanion?  Nic nam nie wiadomo, żeby posiadała jakiekolwiek nadprzyrodzone moce, a przynajmniej do tej pory żadnych nie ujawniła. Tak jak każde dziecko nieraz potrafi się znudzić po 10 minutach spaceru. A jednak w te 4 dni przemaszerowała prawie 40 kilometrów w trudnych warunkach, schodząc 1800 metrów w dół i później wspinając się z powrotem na samą górę. Przez ostatni rok nauczyła się i polubiła chodzić po górach, ale do tej pory były to tylko jednodniowe szlaki. Najwyraźniej wybraliśmy dobry moment, żeby porwać się na dłuższy trekking. Nasza dziewczyna to już zdecydowanie nie ta sama 3-letnia Ania, która w Himalajach większość czasu spędziła w nosidle.

To gdzie tkwi sekret? Od Ani nauczyliśmy się jednego. Dzieci mają mnóstwo energii, więcej niż nam się wydaje. I nawet kiedy nasza córka po 10 minutach spaceru na mieście potrafi powiedzieć, że jest zmęczona, to najczęściej oznacza to tylko, że jest po prostu znudzona. A rzekome zmęczenie w jakiś magiczny sposób natychmiast znika na widok placu zabaw, na którym jest w stanie szaleć kolejne dwie godziny. Dlatego w potencjalnie nudnych dla dziecka miejscach, takich jak na przykład, o zgrozo, Wielki Kanion, po prostu nie pozwalamy się naszej dziewczynie znudzić. Dwoimy się i czworzymy stając na szczytach błyskotliwości, wymyślając kolejne zadania i na zmianę opowiadamy dłuuugie historie przy których nogi same idą do przodu, a kilometry mijają nie wiadomo kiedy. Może to nie do uwierzenia, ale czterolatek posiada też ambicje. Gdzie tylko możliwe pozwalamy Ani wykazywać inicjatywę, być przewodnikiem i decydować w wielu sprawach, co tylko jeszcze bardziej ją motywuje. I jedna z najważniejszych rzeczy – marchewka. Przed każdym trekkingiem wymyślamy nagrody, każdy dla siebie. Tym razem Ania upatrzyła sobie, uwaga uwaga, małego skrzydlatego dinozaura – tapedżarę. A następnego dnia po zdobyciu Wielkiego Kanionu z triumfem zgarnęła zasłużoną zdobycz ze sklepowej półki.

19 Comments

    1. Oj, my też byśmy tam chętnie wrócili, kamperem, albo czymś kampero-podobnym :) Po 3 miesiącach w USA czujemy wyraźny niedosyt! Kto wie, kto wie … może tym razem uda nam się w Ameryce Północnej spotkać??? :D

  1. Natalia Tokarczyk

    Super wpis:) I bardzo prawdziwe zdanie o dzieciach w górach. Przepiękny ten Wielki Kanion! Ostatnio coraz częściej widzimy podobne mu kolorystycznie miejsca (jesteśmy w Płn. Argentynie) i Mariusz coraz częściej mi dokonuje takich oto porównań: ,,No to teraz sobie wyobraź to dziesięć razy większe i masz Wielki Kanion”:) No i apetyt mi robi, bo ja jeszcze nigdy w Stanach nie byłam:) Dzięki za tę relację:)

    1. Kolory w północnej Argentynie też są oszałamiające! Tamte rejony oraz Arizona i Utah w Stanach to chyba nasze ulubione – póki co – miejsca na świecie :) Tyle że w Stanach rzeczywiście wszystko – nawet cuda przyrody – jest rozmiarów XXL i jak zaczyna zachwycać to już puścić nie chce! :)

      A dzieci w górach … sami dobrze wiecie jak to z nimi jest :) Wystarczy odpowiednie podejście i siły na cało- i wielodniowe wędrówki nagle się znajdują :)

  2. Fantastyczny wpis! Wielkie brawa dla Ani, no i oczywiście dla Was, za rozpracowanie dobrej strategii na motywowanie się do dalszej wędrówki. Z całego postu najciekawszy dla mnie był ostatni akapit – przypomniały mi się czasy gdy sama byłam niewiele starsza niż Ania i chodziłam z rodzicami po Górach Stołowych. I jakimś cudem każdego wieczora, gdy wszyscy już byli zmęczeni, ja razem z innymi dzieciakami dostawałam ogromnego kopa energii na widok np. placu zabaw albo drzewa na które można się wdrapać. To były czasy!

    1. Z dzieciakami tak właśnie jest. My po całym dniu padaliśmy zmęczeni, ale Ani było mało i musieliśmy jej jeszcze budować tory przeszkód obok namiotu, żeby mogła się wyszaleć :)

    1. Organizowaliśmy jak zwykle sami :) A z plecaka codziennie ubywało. Na szczęście najpierw było w dół i zanim zaczęło się pod górkę, to parę kilo już w międzyczasie zostało zjedzone ;)

  3. Bardzo fajny trekking, aż chciało by się wybrać. I ta skrytka geocache kusi :D Kiedyś czytałem taką książkę o bieganiu. Wynikało z niej to żeby nauczyć się biegać jak dzieci (mogą biegać cały czas), a wynika to z tego że prawie w ogóle nie myślą o tym że bieganie je męczy. Tak jak dorośli idąc do sklepu nie myślą że chodzenie męczy ;) Tylko jak tu nie myśleć? :p

    1. Z temperaturą w Wielkim Kanionie jest ogólnie problem. Krawędzie to wysokości 2000-2500 n.p.m i już w październiku mimo, że w dzień jest całkiem ciepło, to w nocy temperatura spada poniżej zera, więc potrzebny jest lepszy śpiwór. Ale tej samej nocy na dnie jest +25, w dzień ponad 30, więc przy przechodzeniu od brzegu do brzegu pojawia się dylemat, czy targać ze sobą ciepłe rzeczy, czy nie.

      W styczniu może być ciekawie, bo w zimie górne partie mogą być przysypane śniegiem :D

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *