Nareszcie :)

Nareszcie :)

2014_usa_chicago_01

No i jesteśmy!!! Wreszcie po latach tęsknoty znów jesteśmy w Stanach, dla których pięć lat temu kompletnie straciliśmy głowy ;) Nie ma co ukrywać, że ta wizyta to dla nas taka wakacyjna wisienka na torcie, etap bez którego nie wyobrażaliśmy sobie podróży dookoła świata i na który mniej lub więcej czekaliśmy w ciągu ostatnich 10 miesięcy. Im bliżej Stanów byliśmy, tym bardziej rosły i emocje … i niepokój. Niepokój związany tylko i wyłącznie z tym, jak to na granicy będzie. Po przesłuchaniu w Nowej Zelandii obawialiśmy się, czy celnicy wpuszczą do USA trójkę bezrobotnych włóczęgów. Na szczęście wpuścili, nie szczędząc sobie oczywiście pytań o stan konta, rozmiar buta i o to czy nie zamierzamy przypadkiem podczas naszego pobytu w Stanach pracować. To ostatnie pytanie rozśmieszyło nas najbardziej, bo właśnie po to rzuciliśmy pracę, żeby mieć długie wakacje, a nie żeby jej za Oceanem szukać …;)

Oddychamy z ulgą, dopiero gdy widzimy w paszportach pieczątki, w wielkim zamieszaniu przesiadamy się do kolejnego spiritowego samolotu i parę godzin później lądujemy w Chicago. A tam pierwszy raz od niepamiętnych czasów ktoś czeka na nas na lotnisku! To mój kuzyn, który białą strzałą wiezie nas do swojego rodzinnego domu. Tam i my już po chwili zaczynamy czuć się jak u siebie, szczególnie gdy pojawia się ciocia, wujek, dwaj kolejni kuzyni i rozmawiając i wspominając próbujemy nadrobić wszystkie zaległości z tych nastu lat, kiedy to się nie widzieliśmy.

2014_usa_chicago_04

Ania zakochuje się w cioci i wujku od pierwszego wejrzenia! Do tego stopnia, że z wielką chęcią daje nam całe dni „wolnego” i zostaje z nimi w domu, zamiast plątać się z nami po mieście. Czas ten wykorzystuje na zabawy z wujkiem i ciocią oraz na poznawanie sąsiadów, którzy… „Mamusiuuuu! Też mówią po polsku!!!” i na pochłanianie polskich przysmaków. My w międzyczasie wypożyczamy faaajny samochód, który dzięki magicznym zniżkowym kuponom dostajemy za fantastyczne pieniądze. Jeździmy też od sklepu do sklepu i kupujemy wyposażenie na kolejne miesiące: namiot, dmuchany materac, kuchenkę gazową itd. itp. Idzie nam to niesamowicie wolno, bo jakoś tak nie chce nam się stać w korkach i plątać po sklepach, gdy wreszcie mamy możliwość pobyć trochę w domu. Tym sposobem poranny kubek kawy, wieczorny grill i plotki od rana do nocy zwyciężają i wyjazd dalej opóźniamy z dnia na dzień ;)

Oprócz najbliższych okolic zwiedzamy też te trochę dalsze wybierając się w weekend nad jezioro Michigan, gdzie największą atrakcją dnia okazuje się glinka, którą wykopujemy z dna strumienia i którą wszyscy smarujemy się od stóp do głów i w oka mgnieniu stajemy się piękni i młodzi ;) Tego dnia nad jeziorem czujemy się zupełnie jak nad naszym poczciwym Bałtykiem i nie chodzi tu tylko o temperaturę wody …  Ale o tym będzie innym razem … ;)

2 Comments

  1. Orlik

    Ha ha no z pasztetem „P…i” przesadziliście :). To przecież wyrób mojej okolicy. Tyle km przeleciał, żebyście mogli go zjeść :D. Zatem smacznego i pozdrowienia z pd Wielkopolski!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *