Gold Coast nie takie złote jak go malują…

Gold Coast nie takie złote jak go malują…

2016_australia_gold_coast_02

Gold Coast przewijało się w naszych rozmowach odkąd tylko w planach pojawiła się Australia. Gdy zastanawialiśmy się co koniecznie chcemy zobaczyć, to za każdym razem jak bumerang  powracały między innymi dwie nazwy: „Uluru i Gold Coast!”. Uluru to oczywista oczywistość, ale Złote Wybrzeże? Powtarzaliśmy tę nazwę jak mantrę, mimo że żadne z nas nie miało zielonego pojęcia czego po Gold Coast możemy się spodziewać. Ja wyobrażałam sobie romantyczne wybrzeże, z dala od cywilizacji, szerokie dzikie plaże, złoty piach jak okiem sięgnąć i oczywiście zachody słońca pozłacające wybrzeże jeszcze bardziej… Do głowy by mi nie przyszło, że Gold Coast, to tak naprawdę nazwa miasta, a nie całego wybrzeża! I to w dodatku sporego miasta – pod względem zaludnienia drugiego w stanie Queensland i szóstego w całej Australii!!! Nie ma się co dziwić, że zupełnie nie było nam do śmiechu, gdy zamiast wymarzonych romantycznych plaż, zobaczyliśmy wieżowce wyrastające prosto z plaży, hotele, knajpy i nocne kluby. Lawirując pomiędzy wieżowcami i szukając parkingu z każdym kilometrem mieliśmy coraz bardziej dosyć tego miejsca. Najchętniej ucieklibyśmy od niego jak najszybciej i jak najdalej, ale … dzieciaki domagały się morza :)

2016_australia_gold_coast_03

Na plażę w końcu dotarliśmy, ale jak się można było spodziewać, nie skradła naszych serc. Mimo że woda w morzu była już bezpieczniejsza, bo bez meduz, to jednak przez wielkie i agresywne fale nie nadawała się zupełnie do zabawy z naszymi dziećmi, którym pod tym względem daleko do dzieciaków australijskich surferów. Z plaży uciekliśmy szybko – i o dziwo wcale nie przed falami, a przed burzą! – i z wielką ulgą pojechaliśmy dalej.

Po naszej wizycie na Złotym Wybrzeżu wniosek nasuwa się jeden. Może jednak nie warto jeździć zupełnie w ciemno, bez żadnego pojęcia o miejscu w które się wybieramy? Może czasem trzeba trochę poczytać, albo chociaż przejrzeć zdjęcia w Internecie, żeby później nie było takich rozczarowań? Chociaż… z drugiej strony… mimo wszystko wolimy odkrywać świat na własną rękę, nawet jeśli nie zawsze trafiamy w miejsca pełne ochów i achów. Poza tym to są jednak plusy długich wyjazdów, że można sobie pozwolić na „marnowanie czasu” w kiepskich miejscówkach. A dzięki temu później tym bardziej doceniać te piękne i wyjątkowe…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *