Z Yellowstone wyjeżdżamy w deszczu. Na północ. Montana przyciąga nas do siebie jak magnez i sugerując się nazwą stanu czekamy na górskie widoki za oknami. Widoków – górskich czy nie – zza chmur i strug deszczu niestety nie widać, za to my mamy doskonały pretekst, by zafundować sobie odrobinę luksusu i w tym deszczu po prostu odpocząć w jednym z moteli. Po dziesięciu dniach pod namiotem z radością spędzamy długi czas pod gorącym prysznicem i mruczymy z zadowolenia układając się do snu w wielkim, miękkim łóżku. Parę dni „marnujemy” na słodkim nicnierobieniu, czekaniu na pogodę, uzupełnianiu braków w diecie, układaniu klocków i zwiedzaniu miasteczek rodem z Twin Peaks.
Ta Montana, przez którą jedziemy to pustki jak okiem sięgnąć i hektary pagórków, na których czasami coś tam rośnie, czasami tylko trawa. Przejeżdżamy setki kilometrów, a po drodze mijamy zaledwie parę miasteczek, w których – jak to się mówi – psy czterema literami szczekają. Ciężko uwierzyć, że tutaj są takie zapuszczone, małe mieściny, składające się z paru drewnianych bud, sprawiające wrażenie wybudowanych na potrzeby ekranizacji jakiegoś westernu. A jednak … są w Ameryce i takie miejsca i nawet jakoś tam funkcjonują, choć z pozoru wyglądają na totalnie opuszczone. Ciut większe miasteczka mają już nawet knajpę i parę podupadłych moteli rodem z klasycznych dreszczowców, w których ciemną nocą pod prysznicami dzieją się makabryczne sceny … Ot, taka hamerykańska egzotyka ;)
Montana to nie tylko połacie pagórków i kilka małych miasteczek, ale też rezerwat Czarnych Stóp, w którym spotykamy nowoczesnych kowbojów przeganiających bydło pędząc na „grzbietach” czerwonych quadów oraz nietypowe dla nas billboardy o marnych skutkach picia alkoholu. Krajobraz w rezerwacie zmienia się, na pagórkach już nie tylko są trawska, ale pojawiają się lasy iglaste, lasy liściaste, lasy wymarłe… Zza pagórków wyglądają do nas skaliste góry, pokryte tu i ówdzie białymi plamami lodowców. Buźki nam się śmieją, bo przed nami nasz następny cel – Glacier National Park…
A mój były chłopak był z Montany :)
Ale odwiedziłam go, jak już z niej uciekł i osiadł w Portland. Pamiętam, że nieźle się dziwiłam, czytając o niej. Że jak to?! Potężna Ameryka, a w niej taka dziura.
Bo w to naprawdę ciężko uwierzyć! Trzeba zobaczyć na własne oczy :)))