Wielka Piaskownica

Wielka Piaskownica

2014_peru_huacachina_01

Kiedyś, ba nawet wcale nie tak dawno temu, gdy jechaliśmy z punktu A do B to wcześniej musieliśmy mieć rozeznane wszystkie opcje. Autobusy, pociągi, taksówki, godziny odjazdów, adresy przystanków, nazwy głównych przewoźników itp. Już po kilku miesiącach życia w drodze i nabraniu przekonania, że choćby nie wiem co, to z punktu A do B i tak dotrzemy, przestaliśmy się tymi szczegółami  tak bardzo przejmować.

Ostatnio coraz częściej postępujemy tak jak dziś: mniej więcej w godzinie check-out’u wychodzimy z wszystkimi tobołami przed hostel i machamy na taxi. Oczywiście nie wsiadamy do pierwszej lepszej, tylko tej która zaoferuje nam najrozsądniejszą stawkę do dworca autobusowego. A że w Ameryce Południowej zdarza się, że dworca po prostu nie ma, tylko każdy z przewodników odjeżdża spod swojej budki z biletami, to często taksiarzowi mówimy do jakiego miasta chcemy jechać. Tak jest i tym razem, a chłopak jedzie z nami od przewoźnika do przewoźnika i zasypuje nas dobrymi radami: ten tańszy, ten ciut droższy, a tamten to w ogóle tylko dla turystów, więc nie ma co się fatygować ;) Tym sposobem wskakujemy do autobusu, który już wolniutko pyrka wzdłuż krawężnika i chwilę później jedziemy do Ica. W telewizorach zawieszonych u sufitu tradycyjnie leci głośno film, a na krótkich postojach do środka wchodzą panie z przekąskami i napojami do kupienia, które cieszą się niezłym zbytem, pomimo dość wysokich cen.

2014_peru_huacachina_09

W Ica wysiadamy na jednym z wielu „dworców” autobusowych, krążymy chwilę po głośnych, zatłoczonych uliczkach i znów łapiemy taksówkę. Tym razem „a Huacachina”. Jedziemy w stronę wydm, co oznacza, że taksówkarz nie wywozi nas na manowce, a dwa zakręty później na samym środku pomiędzy wydmami widzimy oazę. To właśnie Huacachina!

Znajdujemy miły hostel i rzucamy się na hamaki! Oj, takiego bujania to nie było od czasów Rabbit Island :) Nie chce się nam z tych hamaków wychodzić, ale żołądki przypominają o tym, że czas obiadu już dawno minął. Suniemy więc na główny deptaczek i próbujemy wybrać lokum, które zaserwuje nam coś po czym znów się nie zatrujemy. Pada na czysto wyglądający bar, chłopak od razu po nas wybiega na chodnik, witając zamaszyście po angielsku. Oj, dawno już tego nie było! Jedzenie, to kulinarna porażka, którą zalewamy zimnym piwem… Konsumując nasz”obiad” przyglądamy się z grubsza całej oazie i niestety wygląda to bardziej na Krupówki dla zachodnich turystów niż na zaciszną przystań na pustyni…

2014_peru_huacachina_07

Zniesmaczeni ruszamy na wydmy, które dają Ani wiele szczęścia. Ot, taka wielka piaskownica, jakiej już dawno nie było :) Przeszczęśliwa grzebie w piachu, odrzucając co chwila wygrzebane śmieci  – to butelki po wodzie, to stare skarpetki… Niestety wydmy do najczystszych nie należą… :/ Zniesmaczenie potęguje smród, jaki czujemy wychodząc po wydmie coraz wyżej nad miasteczko. Coś jakby ścieki, ale kto by ścieki pompował do góry? A jednak, chyba dotarliśmy do oazowego szamba…

Trochę wyżej na szczęście już nie cuchnie i tam właśnie rozkładamy się na dłuższą chwilę. Obserwujemy kolorowe autka własnej produkcji wywożące rozbawionych turystów w głąb piachu, przyglądamy się też tym zjeżdżającym z najwyższej wydmy na deskach, trochę porównujemy z nowozelandzkim szaleństwem … i jednogłośnie dochodzimy do wniosku, że … to nie to… Mimo wszystko oazę fajnie było zobaczyć i zaostrzyć sobie apetyt na bardziej autentyczną, umiejscowioną gdzieś w środku niczego, do której dojedziemy na grzbietach wielbłądów … ;)

2014_peru_huacachina_08

4 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *