Kühkopf – Knoblochsaue

Kühkopf – Knoblochsaue

2012_niemcy_kuehkopf_01

Czyli miejsce, w które jeździmy dość często. Nie ze względu na oszałamiające widoki, ale raczej dlatego że to najbliższy z rezerwatów przyrody, do którego można wybrać się na całodniową wycieczkę rowerem, poszaleć na placu zabaw i coś przekąsić w klimatycznej restauracji. Rezerwat jest położony przy starym korycie Renu, a trasa rowerowa do niego wiedzie przez pola uprawne, mija stadniny koni, pasące się krowy, spacerujące po polach bociany i czaple … jednym słowem folklor na maksa ;)
Dla nas „wyprawy w dzicz” (bo tak sobie nazwaliśmy ten rezerwat) mają dla nas już poniekąd charakter sentymentalny, bo kojarzą nam się z dwoma śmiesznymi sytuacjami.

2012_niemcy_kuehkopf_03

Podczas naszej pierwszej, ubiegłorocznej wyprawy w dzicz wiele dziczy nie zobaczyliśmy, za to przekonaliśmy się, że pogoda na naszych równinach bywa równie nieprzywidywalna jak w górach.
Po dość długim odpoczynku na placu zabaw znajdującym sie tuż za wjazdem do rezerwatu, posiłku, huśtaniu na oponie (Ania), jeżdżeniu na tyrolce (my :D) zapakowaliśmy się w drogę powrotną. Trochę się wtedy ochłodziło, pojawił się lekki wietrzyk i granatowe chmury na horyzoncie, ale ciągle było bardzo przyjemnie;) Nic w sumie nie wróżyło burzy, jaka rozpętała się 10 minut po tym, jak weszliśmy do domu. A burza była taka z prawdziwego zdarzenia ;) Grzmotnęło tak, że aż wszyscy podskoczyliśmy, z nieba leciały strugi deszczu, wiatr pomiatał drzewami przed naszym domem … a my nie mogliśmy się nadziwić naszemu szczęściu! Gdybyśmy zostali jeszcze 15 minut dłużej na placu zabaw, albo gdybyśmy zatrzymali się przy konikach … to pewno pół nocy musielibyśmy wtedy spędzić w jakiejś stajni ;)

2012_niemcy_kuehkopf_10

Druga historyjka miała miejsce tego roku, pewnego kwietniowego dnia, gdy mimo wietrznej i niezbyt ciekawej pogody wybraliśmy się na spacer do „naszej dziczy”. Tym razem zrezygnowaliśmy z całodniowego pedałowania i podjechaliśmy samochodem do bardziej cywilizowanego wejścia do rezerwatu. Od razu zauważyliśmy, że niemieckiej dziczy do polskiej jest daleko, bo większość dróżek w rezerwacie jest wyasfaltowanych i ponumerowanych. Ma to oczywiście swoje plusy, bo można przyjechać rowerem, na rolkach, czy suchą nogą obejść cały obszar. Ale ma też minusy, o których się na własnej skórze przekonaliśmy.
Przyzwyczajeni do tego, że trawa w takich miejscach jest po to, żeby z niej korzystać, rozłożyliśmy się na najbliższej ławeczce z drugim śniadaniem i maszyną do robienia baniek mydlanych. Jako że sceneria ławkowa szybko się nam znudziła, odeszliśmy trochę od ławeczki i zaczęliśmy robić zdjęcia na łączce :) Uśmiechnięta Ania, puste łąki za jej plecami, bańki mydlane i nieśmiałe promienie słoneczka – to była zdecydowanie lepsza sceneria ;)
Gdy kończyliśmy naszą „sesję”, podjechał do nas koleś na rowerze i spytał, czy jesteśmy ornitologami. Ze śmiechem powiedzieliśmy, że nie. On zamachał jakąś legitymacją i zaczął nawijać, że schodzenie z betonowej ścieżki jest zabronione, mandat kosztuje 100 EUR, ale my w drodze wyjątku zostaniemy tylko pouczeni ;):):)

No tak, Ordnung muss sein – masz człowieku betonowy chodniczek, to z niego nie schodź. Wracając do domu zaśmiewaliśmy się z całej tej sytuacji … z nostalgią wspominając krakowskie spacery po łąkach wśród tataraków, czy biwakowanie i grillowanie nad brzegiem Wisły lub w dolinkach podkrakowskich … :)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *