Koala Lumpur

Koala Lumpur

2013_malezja_kl_10

Z autobusu zostaliśmy wyrzuceni na ulicę w okolicach dworca Puduraya. Inaczej nie można tego nazwać. Zaraz po wysiadce oczom naszym ukazał się jedynie asfalt, a na sam dworzec musieliśmy już sobie dojść na własnych nogach.  W każdym razie dotarliśmy w miejsce, które na mapach oznaczone jest jako centrum miasta, a potocznie nazywane po prostu chinatown.  Parę kroków od dworca i już jesteśmy na ulicy Petaling, gdzie każdy szanujący się plecakowiec powinien zaglądnąć. Zaglądnęliśmy więc i my, co więcej, po małym rekonesansie znaleźliśmy lokum, które okazało się jedną z przyjemniejszych stron naszej wizyty w mieście. Codziennie wysypialiśmy się do dziesiątej, a jedynym powodem do wstawania o tak wczesnej porze było śniadanie w postaci tostów z dżemem serwowanych do dziesiątej trzydzieści. Już w pierwszy dzień na śniadaniu poznaliśmy dziewczynę z Polski, która do KL przyjechała kilka tygodni wcześniej i która najwyraźniej stosunek do porannego wstawania ma taki sam jak my. Każdego rana zwlekaliśmy się razem na śniadanie jako ostatni w całym hostelu. Fajnie się gadało przy porannej kawce i tym bardziej nie chciało nam się nigdzie wychodzić.

2013_malezja_kl_07

Wreszcie drugiego dnia ruszyliśmy się poza chinatown w stronę najpopularniejszej miejscówki w Kuala Lumpur, czyli bliźniaczych wież Petronas. Połączenie z chinatown jest idealne, zaledwie parę stacji metra za symboliczną wręcz opłatę i już jesteśmy na miejscu. Najpierw lanczyk w centrum handlowym pod wieżami, gdzie jedzenie okazało się tańsze niż w teoretycznie najtańszych jadłodajniach ulicznych. Później zrobiliśmy szybki rzut oka na wieże, a nasza córka jeszcze szybszy na baseny i place zabaw, i w ten sposób bliższe zapoznanie się z petronasami musieliśmy odłożyć o dobre parę godzin. Wyszło nam to tylko na dobre, bo po szaleństwach na placu zabaw szybko doczekaliśmy do wieczornego szoł ze światłem i dźwiękiem. Nooo tu trzeba przyznać, że się postarali. Podobało nam się nawet bardziej niż lasery w Singapurze.

2013_malezja_kl_14

Przy kolejnym śniadaniu okazało się, że nasza nowa znajoma ma podobne plany na spędzenie dnia, więc razem wybraliśmy się do jaskiń Batu. Znowu parę stacji kolejki i tym razem wysiadamy pod wysokimi skałami. Sceneria rewelacyjna, choć dalej głośno i tłoczno jak w mieście, ale przynajmniej nie czuć już zapachu pieczonych kasztanów, którym przesiąknięte jest chinatown i który powoli zaczął nam już wychodzić bokiem. Do największej jaskini-świątyni wstępu strzeże imponujących rozmiarów złoty pomnik hinduskiego bóstwa. Nieoficjalnymi strażnikami skutecznie utrudniającymi dostęp do jaskini są też małpy, które rozłożyły się na całej długości schodów i tylko czekają, żeby zwinąć coś komuś z plecaka. Z paroma unikami docieramy na sam szczyt i bez dodatkowych już przeszkód w postaci bileterów wreszcie możemy się rozejrzeć po jaskini. Trzeba przyznać, że robi wrażenie. Wielka, ogromna, zmieściłby się w niej niejeden smok wawelski. Brakuje tylko sufitu :)

2013_malezja_kl_04

Pozostałe dni zlatują nam na plątaniu się po okolicy i na wykonaniu misji znalezienia prezentu dla Ani. Plan był prosty, wchodzimy do pierwszej lepszej galerii, lokalizujemy zabawkowy i potajemnie wychodzimy z małym zestawem klocków dla dziewczynek. W praktyce łatwo zrealizowaliśmy pierwsze dwa punkty, i to wielokrotnie, ale z trzecim za każdym razem był już problem. Na półkach zastaliśmy samą chińszczyznę, a lego ani widu ani słychu. Z opresji uratował nas dopiero sklep Parkson, gdzie pomiędzy ubraniami i garnkami znaleźliśmy stoisko z zabawkami i skromną półeczkę z klockami. Uff, czyli Święty Mikołaj jednak dotrze w tym roku do Malezji :)

6 Comments

  1. Włóczykijka

    To, co przebija z Waszych zdjęć-grunt, to dobra zabawa:) Wieże- wspaniały okaz nowoczesności, mimo to znaleźli się i tradycyjni mieszkańcy ( na tym zdjęciu jaskini), a polski akcent na końcu dodaje uroku całości!
    PS Macie jakieś szczególne plany na Wigilię?

      1. Włóczykijka

        Eee,jak na plaży to z rybą nie będzie problemu, gorzej z barszczem i kapustą:) Jeśli mogę zapytać (bo mnie korci tak od jakiegoś czasu) to na ile wcześniej planowaliście tę podróż? I czy z tym planowaniem, dogrywaniem biletów itd poszło łatwo czy jak po grudzie?

        1. Planowaliśmy ponad dwa lata. Przygotowania to sama przyjemność bo przez cały ten czas żyliśmy już podróżą :) Z biletami lotniczymi trzeba się było trochę pogimnastykować i z niektórymi czekaliśmy na okazję po parę miesięcy. Ale chyba najwięcej dylematów mieliśmy ze szczepionkami… Jak masz więcej pytań to pisz na email ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *