Z samego rana podjeżdżamy na parking przy zejściu ze szlaku. Powoli zbieramy się na autobus, gdy nagle zauważamy niespodziankę. Guma! Dopiero co zaparkowaliśmy, a tu nie wiadomo skąd nagle kompletny flak. Nie mamy czasu nic z tym zrobić, bo za chwilę odjeżdża nasz autobus, więc będzie dodatkowa rozrywka wieczorem. Przynajmniej nikt nam nie zwinie auta jak będziemy w górach…
Autobusem dojeżdżamy na początek szlaku, dzisiaj czeka nas cały dzień marszu przez Mordor. Najpierw kilka kilometrów po płaskim i Ania cały czas idzie sama na nogach zasłuchana w opowieści o Władcy Pierścieni. Dzięki temu tempo mamy wyjątkowo piknikowe, wszyscy nas wyprzedzają i zostajemy na szlaku praktycznie sami. Wokół księżycowe krajobrazy, a my powoli okrążamy wielki stożek Ngauruhoe, ostatnio bardziej znany jako Mount Doom. Wreszcie dochodzimy do zbocza zalanego czarną lawą i na schodach nasza dziewczyna kapituluje, ale tylko na chwilę, bo na samą górę wchodzi już sama. Zatrzymujemy się na chwilę i podziwiamy niesamowity krajobraz, gdy niespodziewanie dogania nas kolejna ekipa z Polski! W sam raz przydaje się nam dłuższa przerwa na pogaduchy.
Dalej idziemy kompletnie płaskim i wyglądającym jak wyschnięte jezioro dnem południowego krateru. Tutaj zaczyna się chmurzyć i od razu robi się dużo zimniej, więc wkładamy na siebie wszystko co mamy i stromym zboczem wchodzimy na szczyt Czerwonego Krateru. Tu mimo wiatru zatrzymujemy się na dłuższą chwilę, żeby zajrzeć do zardzewiałego wnętrza. Grzejemy się trochę przy ciepłych i dymiących skałach, a później powoli schodzimy usypiskiem w stronę zielonych jeziorek. Dla takiego widoku warto było się pomęczyć… Przy największym jeziorku robimy sobie przerwę na lunch i nabieramy sił do długiej drogi w dół.
Na północnym stoku docieramy w pobliże krateru Te Maari, który podczas ostatniego wybuchu rozrzucił trochę nowych głazów parę metrów od ścieżki… Robi wrażenie, w szczególności, że krater ciągle produkuje białe chmury dymu, a w powietrzu unosi się zapach siarki… Zakosami docieramy do chatki Ketetahi, która ze względu na rozbudzony wulkan jest teraz zamknięta na cztery spusty. Stąd już tylko kilka kilometrów w dół przez las i wreszcie można się zabrać za zmianę koła ;)
jestem pod wielkim wrażeniem waszej wyprawy :) zazdroszcze spontanicznosci i odwagi
:)
…i co tu komentować…? Niesamowite! Piękna wyprawa. Jedyny wulkan jaki zdobyliśmy to Wezuwio i on już robił wrażenie, a co dopiero taki Mordor!!! Sprawdziłam ceny biletów do NZ i mam doła jak ten krater. Może koło setki będzie nas stać :), no chyba, że wygramy w „totka” ha!
Na Wezuwiusza też mamy chrapkę :) A z lotami to racja, tanio nie jest… ale jakby nie było, to koniec świata ;)
Jej! Jakbym się cofnęła w czasie:) Ja się tam wspinałam w ósmym miesiącu ciąży i myślę, że trasy w Mordorze są fantastycznie zaadaptowane pod turystów, w tym dzieci i ciężarne właśnie;P W ogóle zapamiętałam ten kraj jako świetnie przystosowany pod turystów, wszędzie parkingi, fajne ścieżki, półdzikie pola namiotowe, częste toalety przy drodze..ciekawe, czy macie takie samo wrażenie?
Mamy dokładnie takie samo wrażenie i chyba dlatego nam tu tak dobrze :) Za Tongariro w ósmym miesiącu powinni Ci dać medal ;)
Nie no, ale żeby góry asfaltować.. czego to się nie robi dla ceprów :)
I to jaka gruba warstwa :)
niesamowite!
Ach, jak Pięknie!!!!!! Jedno z naszych ulubionych miejsc w Nowej Zelandii. Byliśmy tam dwa razy – raz w chmurach, drugi raz w lodzie. Za każdym razem pięknie, nigdy nie mieliśmy jednak takich kolorowych widoków na wodę.
U nas też to będzie jedno z ulubionych miejsc :) Pogoda nam się udała, to fakt :) W lodzie to musiał być sport ekstremalny!
WOW ;-) konkretne miejsce ,foty tez
Miejsce jest po prostu fan-ta-sty-czne ;)
Zrobilam w swoim zyciu kilka trekingow, ale ten nadal pozostaje moim ulubionym. Nieziemskie widoki!
Tylko trzeba mieć szczęście do pogody, żeby to wszystko zobaczyć. Nam się udało :)
Pingback: Gdzie jechać w 2015 roku? Natura | Zależna w podróży | Gdzie jechać w 2015
A w jakim miesiącu najlepiej byłoby pojechać?
Najlepszy czas na Nową Zelandię to lato – czyli od grudnia do marca, ale i w tym okresie pogoda może być kapryśna. Taki już urok Nowej Zelandii. My byliśmy na przełomie marca i kwietnia i prawie cały miesiąc było słonecznie. W marcu/kwietniu jest też znacznie taniej niż w grudniu/styczniu.
Cudna podróż, podziwiam za odwagę z tak małym dzieckiem