Jeszcze wczoraj byliśmy na plantacji kawy i spaliśmy w ładnym hotelu, a dziś obudziliśmy się już w małym wiejskim domu. Budzik nastawiony na 3:45 okazał się zupełnie zbędny, bo muezin z okolicznego meczetu był o pięć minut szybszy i od razu postawił nas na nogi. A my baliśmy się, że naszym pakowaniem możemy pobudzić domowników… W tym czasie gospodyni zdążyła już zaparzyć świeżą kawę, więc dzień zaczynamy od małej czarnej, a ponieważ kierowca już na nas czeka, szybko się żegnamy i ruszamy w drogę.
Nasz kanadyjski współlokator wstał już trzy godziny wcześniej, żeby przekonać się na własne oczy, czy słynne niebieskie płomienie wewnątrz krateru to na pewno nie fotomontaż. Jak nam później zrelacjonował, wulkan rzeczywiście w środku nocy zieje niebieskim ogniem i że zdecydowanie warto było zarwać noc, żeby to zobaczyć.
My na miejscu pojawiliśmy się dopiero o świcie. Od razu ruszyliśmy w górę ścieżką za paroma górnikami niosącymi puste kosze. Co nas trochę zdziwiło, to że okolica wcale nie wyglądała jakoś wyjątkowo i wcale się nie zapowiadało, że za jakieś półtorej godziny dotrzemy na szczyt wulkanu. Większość czasu szeroka, udeptana ścieżka wiodła przez las i dopiero pod koniec zaczęliśmy iść zboczem wulkanu by nagle wyjść nad dymiący krater. Na dnie widać kwaśne jezioro, a tuż nad nim małą żółtą plamę, z której wydobywają się kłęby dymu. Kopalnia siarki!
Ze względu na trujące opary dziewczyny zostają na górze a ja schodzę sam. Za radą jednego z górników pożyczam od Ani chustkę i zmaczam ją wodą. Na dole wcale nie jest tak źle, a patent ze zmoczoną chustką świetnie chroni przed dymem. Przynajmniej ja tak to widzę, bo nie muszę tu schodzić codziennie i drapiące przez chwilę gardło stanowi nawet ciekawe doświadczenie. Co innego górnicy. Ci podchodzą pod kopcące rury, z których spływa płynna siarka i stalowym prętem kują zastygniętą skałę. Czasem kompletnie giną w dymie i dopiero po chwili wyłaniają się z wielkim kawałem w rękach. W takich momentach człowiek zaczyna doceniać swoją własną pracę…
Jedyne co nam trochę nie pasowało, to fakt, że wszyscy bardziej czy mniej właziliśmy tym ludziom pod nogi. Górnicy są przyjacielscy i można z nimi zagadać gdy idą na lekko po siarkę, ale gdy później wracają z 80 kg na plecach, to pasowałoby im ustąpić drogi. To jednak ich miejsce pracy, i to wyjątkowo ciężkiej, i każda próba omijania turysty, który akurat w tym miejscu i w tym momencie musi zrobić zdjęcie, to jednak dodatkowy wysiłek. Nie zauważyliśmy jednak, żeby ich to irytowało. Raczej bez słowa obchodzą, żeby tylko nie wdepnąć.
marzenie…
Ta robota???
Straszna praca…jeśli to trujące opary, to ciekawi mnie jakiego wieku dożywają ci ludzie? O zarobkach chyba nawet nie warto wspominać…
Ze zdrowiem to pewnie krucho na stare lata… Ale zarobki jak na indonezyjskie warunki podobno mają świetne i mimo trujących oparów chętnych do noszenia siarki nie brakuje :/
Pingback: 6 tygodni w Azji: co zachwyciło? co irytowało? - Tasteaway
Ta kopalnia to niezły szwindel turystyczny, górnicy to już jak zwierzaki w zoo ;) Odwiedziłem to miejsce ponownie po 10 latach i więcej już tam nie zajrzę.