Zasiedzieliśmy się nad Moraine Lake zbyt długo. Na niebieskie niebo nagle zaczęły wytaczać się deszczowe chmury, a my chcieliśmy jeszcze iść na choćby jeden szlak w okolicy. Mamy chrapkę na Plain of Six Glaciers, który w zależności od kombinacji może być dość długim trekkingiem. Jednak w tych okolicznościach przyrody decydujemy się tylko na wersję najkrótszą, bez robienia pętelek i wychodzenia na punkty widokowe.
Na szlak wychodzimy w miejscowości Lake Louise, przy wielgachnym hotelu, moim zdaniem zupełnie nie pasującym do okolicy. Przed sobą mamy 5 kilometrów w górę i tyle samo w dół i już od początku dopingujemy Anię do szybszego marszu, bo pogoda pogarsza się z każdą chwilą. Po przydługim marszu po płaskim wzdłuż jeziora, zaczynamy delikatnie piąć się pod górę, by ciut wyżej zaserwować Ani atrakcję w postaci łańcuchów! Po lewej stronie widać jak na dłoni teren wyrzeźbiony przez lodowce. Morena boczna i czołowa, doliny U-kształtna, jezioro polodowcowe – nagle przypominają nam się te wszystkie pojęcia z geografii, które kiedyś były tylko czystą teorią, a teraz tutaj nabierają sensu.
Nasz szlak cały czas przeplata się ze szlakiem dla koni, dziś zupełnie pustym, ale aż strach pomyśleć, co tu się może dziać w sezonie! Po jakiś dwóch godzinach dochodzimy do jednego z niewielu górskich przybytków w kanadyjskich górach. To Plain of Six Glaciers Tea House, wybudowany dla górołazów na początku XX-tego wieku przez szwajcarskich przewodników. Podczytując informacje na tablicach wciągamy się w historię tutejszego „alpinizmu”, w której kluczową rolę odgrywają szwajcarscy przewodnicy górscy. Wciągamy się też w informacje o znikających lodowcach i po raz kolejny już łapiemy się na tym, że musimy się pospieszyć, żeby móc zobaczyć to wszystko co znika w tak zastraszająco szybkim tempie!
Nasze dumania przerywa deszcz, który zmusza nas do natychmiastowego odwrotu. Biegniemy w dół, mając jeszcze nadzieję na to, że jutro się przejaśni i że będziemy mogli kolejny raz wybrać się w góry. Niestety, jak już zaczęło padać tak przestać nie chce. Następnego dnia rano w strugach deszczu pakujemy nasz cały majdan. Przemoczeni i przemarznięci porywamy kawę na wynos i przy visitor center dociera do nas informacja, że Icefield Parkway, droga do Jasper, którą przedwczoraj przyjechaliśmy i przy której namiotowaliśmy, jest teraz zasypana grubą warstwą śniegu! Wygląda na to, że mieliśmy niesamowite szczęście, bo w ciągu tych ostatnich paru dni udało nam się choć trochę po górach pochodzić. Ewakuując się co sił w kołach żegnamy Canadian Rockies. Było nam tu naprawdę miło!
przepraszam bardzo, a po co te lancuchy w tym miejscu?
Chyba dla dzieciaków ;)
Wspaniałe miejsce – z przyjemnością bym tam podreptała z Wami. A kolor wody niesamowity.
Hotel rzeczywiście niekoniecznie się wpisuje w krajobraz, za to z okien na pewno maja cudowne widoki :)
Pozdrawia, Asia
Hotel jest jaki jest, ale na pewno przyciąga tłumy! Właśnie sprawdziłam ceny – najniższa to 299 USD za noc i coś mi mówi, że to są pokoje z oknami z nie z tej strony co potrzeba :D
Ale co tam hotel, miejsce jest faktycznie jedyne w swoim rodzaju, a kolory jeziorek oszałamiające!:) Aż chciałoby się wrócić na trochę dłużej…