Czas w Azji powoli się nam kurczy, a przed nami jeszcze Kambodża i Wietnam. Długo rozmyślamy, co by z tym fantem zrobić, bo po pierwsze nie chcemy pędzić przez resztę Laosu po łebkach i nic po drodze nie zobaczyć, a po drugie nie chcemy też tłuc się parę dni autobusami i pociągami do Kambodży, tylko po to by zaoszczędzić parę złotych. Pozostaje więc rozejrzeć się za lotami… i mamy szczęscie! Szybko okazuje się, że Vietnam Airlines ma jeszcze promocję na loty z Luang Prabang prosto do Siem Reap w Kambodży!
Opuszczając Laos już za nim tęsknimy i zastanawiamy się jak wiele się tutaj zmieni do naszej kolejnej wizyty… Siem Reap wita nas ciepełkiem, biurokracją i naciągaczami. Na lotnisku przy wizach próbują nas wyrolować na 5 dolarów doliczając jakąś opłatę manipulacyjną, pewnie za dziecko. Na szczęście celnik grzecznie nam kasę oddaje, gdy pokazujemy mu wiszący na ścianie cennik, gdzie czarno na białym stoi, że dzieci do lat 12 dostają wizę za darmo. W międzyczasie nasze paszporty przechodzą przez ręce 14 urzędników i po krótkiej chwili dostajemy wizy! Już się nastawialiśmy na czekanie tak długie jak w Kathmandu, a tu wszystko poszło niespodziewanie szybko i sprawnie. Dwadzieścia osiem rąk robi swoje:)
Siem Reap zachwyca przede wszystkim Anię. Ogromne błyszczące hotele przypominają jej pałace, a spora ilość trawniczków i skwerków zachęca do biegania i grania w piłkę. Mieszkamy kawałek od rozrywkowej dzielnicy i w sumie dobrze, bo w najbliższym otoczeniu hotelu jest spokojniej i mamy wszystko czego potrzebujemy – od smacznego jedzenia po wypożyczalnie rowerów.
W Siem Reap niespodziwanie wyładowują się nam bateryjki i co drugi dzień przeznaczamy na totalne nicnierobienie. Przez całe dnie praktycznie nie opuszczamy hotelowego pokoju, wypełzając jedynie na śniadania i obiady. Korzystając z okazji bierzemy się wreszcie za przewodniki, planujemy dalszą trasę, szukamy najlepszej opcji transportu na Antypodach, zastanawiamy się jak ugryźć Wietnam, a jak Nową Zelandię. W międzyczasie malujemy farbami, czytamy książeczki, budujemy rakiety z klocków, wieczorami przebieramy się za smoki i tańczymy … Taaa … to się właśnie nazywa nicnierobienie w podróży. Z dzieckiem ;)
Dwa razy wybieramy się w stronę nocnych marketów. Raz na mały szoping i ogólne rozeznanie terenu. A drugi raz w celach tylko i wyłącznie towarzyskich ;) Zupełnie spontanicznie umawiamy się z Agą, Łukaszem i Nadią, którzy do Siem Reap przyjechali dokładnie w tym samym czasie co my! Wszyscy nie możemy się nadziwić, jaki ten świat jest mały! :)
słoooonie!
Fajnie, że spotykacie inne rodziny w podróży:) I to polskie- to musi sprawiać, że cieplej się robi na sercu:)
Hej,
tak świat jest mały… spotkanie było mega fajne…
my niestety już jesteśmy w zimnej Polsce i powoli odgrzebujemy materiał zdjęciowy z wyjazdu :)
pozdrawiamy i trzymajcie się.
No fajnie było sobie pogadać nad rzeczką ;) Ciekawe, kiedy spotkamy się następnym razem. I gdzie?? ;)
PS. Z pływających wiosek jednak zrezygnowaliśmy, bo wybraliśmy łódkę do Phnom Penh. Po drodze też było co oglądać ;)
Zawsze fajnie się spotkać z innymi podróżnikami, a już pogadać sobie po polsku to rarytas :)