Kaukaz na wyciągnięcie ręki

Kaukaz na wyciągnięcie ręki

2018_gruzja_mestia_16

Mestia miała być tylko krótkim przystankiem w naszej drodze przez Gruzję. Tak na dobrą sprawę wjeżdżając do Mestii nie do końca wiedzieliśmy, czego się po tym miejscu spodziewać, ani co chcemy tu robić. Jak zwykle nasze plany żyły swoim własnym życiem, a spontanicznie podejmowane decyzje i przypadkowe spotkania sprawiły, że Mestię i jej okolice pokochaliśmy bezgranicznie. I to od pierwszego wejrzenia.

Wszystko zaczyna się podczas obiadu, który przeciągamy do granic możliwości. Objadając się po uszy przepysznymi gruzińskimi daniami testujemy świeżo zakupioną kartę SIM i dzielimy się ze światem pierwszymi wrażeniami. Szczerze powiedziawszy nie mamy żadnych planów. Góry otulone są jeszcze chmurami, a prognozy mówią o zdecydowanej poprawie pogody dopiero od jutra. Nie mamy jednak ochoty na szukanie kwatery – mamy ze sobą przecież cały sprzęt kempingowy, a za sobą pierwszą noc pod namiotem. Nie ma co ukrywać, że i tą noc chcemy spędzić pod namiotem. Tylko gdzie?

Wtem dostajemy wiadomość od przyjaznej duszyczki, że skoro jesteśmy już w Mestii, to koniecznie musimy zobaczyć jeziorka Koruldi i że jest tam droga, którą jeżdżą samochody terenowe… W tej jednej chwili już wiemy, co robić dalej!

Pierwszy off road – do jeziorek Koruldi

2018_gruzja_mestia_08

Szybki rzut oka na mapę (ach te wszystko wiedzące smartphony!) i już jesteśmy na właściwej drodze. Mestia szybko zostaje w dole, bo wspinamy się dość ostro pod górę, zakręt za zakrętem. Asfalt oczywiście kończy się przy ostatnich domach, droga jest wąska i pełno w niej dziur, ale nikt nie nadciąga z naprzeciwka, więc jedzie się całkiem przyjemnie. Tak naprawdę dopiero tutaj zapoznajemy się z możliwościami samochodu i już wiemy, że będziemy z niego zadowoleni.

Ale co tam samochód, gdy przed naszymi oczami roztaczają się coraz piękniejsze kaukaskie panoramy! Jedziemy przez soczyście zielone wzgórze, a przed nami Uszba! Dziś witająca nas nie swoimi przepięknymi szczytami, a jedynie zboczami poplamionymi białymi plamami śniegu. Po bokach i za nami spod podnoszących się chmur wyłaniają się zaśnieżone góry. Ba! Całe pasma gór!

2018_gruzja_mestia_06

Namiot rozstawiamy na niewielkim wypłaszczeniu terenu, niedaleko szlaku. Jak się później okazuje w miejscu idealnym, bowiem snu nie zakłócają nam wałęsające się po tych górach zwierzęta: konie, krowy i psy. Owszem, parę zbłąkanych krów odwiedza nasze obozowisko, a wieczorem ni stąd ni zowąd pojawia się pies, który wiernie towarzyszy nam podczas spaceru, ale na szczęście całą noc śpimy spokojnie.

Ranek wita nas bezchmurnym niebieskim niebem. Nie możemy się napatrzeć ani nadziwić jak tu pięknie! Tuż za naszymi plecami prezentuje się Uszba w całej swej okazałości, przepiękna i ponoć najbardziej niebezpieczna gruzińska góra. Na takie zachwycające widoki nie byliśmy przygotowani! Popijamy kawę i po prostu gapimy się przed siebie…

2018_gruzja_mestia_11

Przy jeziorkach Koruldi nie jest inaczej. I choć krążąca opinia, że jeziorka to bardziej kałuże niż jeziora, jest jak najbardziej na miejscu, to naszym zdaniem to nie jeziora są tu głównymi aktorami, a góry! Góry, które są tutaj na wyciągnięcie ręki! Góry, które kuszą i zachwycają wszystkich po kolei.

Nie jesteśmy tu sami, o nie. Jeziorka upodobały sobie także krowy i konie. Ale tego dopołudnia spotykamy zaledwie parę osób, przeróżnych narodowości – Czeszkę, Ukrainkę, Gruzina, czterech Tajów… z każdą z tych osób chwilę rozmawiamy, bo tak naprawdę nie sposób nie zagadać do takiej garstki osób spotkanych w ciągu paru godzin na szlaku. Wszyscy po kolei są oczarowani Kaukazem. „Tu jest jak w raju”, mówi Czeszka. A my przyznajemy jej głośno rację.

Trekking do lodowca Chalaadi

2018_gruzja_mestia_25

Plan na „zdobycie” lodowca był prosty – podjeżdżamy dokąd się da, rozbijamy na noc namiot i z samego rana ruszamy na szlak. Proste? Jedynie w teorii … W praktyce okazuje się, że cała droga do początku szlaku jest w jednej wielkiej budowie. Wywrotki, koparki i spychacze kursują w te i we wte pyląc i hałasując niemiłosiernie. Przy początku szlaku nie jest lepiej, bo tam także budowa (Drogi? Mostu? Rzeki???) trwa w najlepsze i żywcem nie ma gdzie zanocować. W  burzę mózgów wciągamy całą załogę i gdy Ania rzuca: „znajdźmy pokój na trzy noce” od razu jej przyklaskujemy.

Na szlaku do lodowca stawiamy się więc kolejnego dnia wykąpani i wypachnieni. I o dziwo przecierający oczy z niewyspania. Czyżby pod namiotem spało się lepiej niż w łóżku???

2018_gruzja_mestia_21

Szlak do lodowca jest bardzo przyjemny – nieco wspinamy się do góry, ale głównie idziemy przez las, w przyjemnym cieniu. Naraz docieramy do rzeki, płynącej z takim szumem i impetem, że nie słyszymy się nawzajem. Żywioł zalewa miejscami szlak i każdy krok stawiamy uważnie, bo jesteśmy pewni, że spotkanie z lodowatą wodą skończyłoby się dla nas kiepsko. Woda w rzece niewątpliwie jest efektem topnienia lodowca, bo bije od niej chłód, jakiego nigdy wcześniej nie było nam dane doświadczyć. Wkrótce naszym oczom ukazuje się lodowiec Chalaadi, imponujący bez dwóch zdań. I choć widzimy śmiałków podążających w stronę czeluści, z której wypływa rwąca rzeka, to my pozostajemy w bezpiecznej odległości. Bycie rodzicem w końcu zobowiązuje… ;)

Kolejką linową na Hatsvali

2018_gruzja_mestia_27

Dzień później wyjeżdżamy z Mestii w stronę Ushguli, z wielkim żalem machając na pożegnanie sklepikowi z najpyszniejszymi pączuszkami pod słońcem. Nie odjeżdżamy daleko, gdy nasze plany nagle zmieniają się diametralnie, a to za sprawą kolejki linowej na Hatsvali, którą nieoczekiwanie postanawiamy wypróbować. Widoki na Kaukaz wciskają nas w krzesełko i co rusz odwracamy się w stronę Uszby. Jest przepiękna z tymi swoimi dwoma, bliźniaczymi szczytami! Jak na dłoni widać miejsce, w którym nocowaliśmy parę dni wcześniej oraz dolinkę, którą szliśmy do lodowca.

2018_gruzja_mestia_29

Na górnej stacji kolejki zaczepia nas dwóch paralotniarzy, oferując lot w tandemie. Nadal fantastycznie wspomniamy lot w Himalajach, więc wdajemy się w rozmowę, a gdy okazuje się, że właśnie poznany pilot z Francji jest przyjacielem naszego zaufanego pilota, z którym lataliśmy w Pokharze, to zupełnie niespodziewanie umawiamy się na latanie za dwa dni! Świat jest mały, powtarzamy sobie co chwilę jednocześnie ciesząc się niesamowicie na przygodę, która nas czeka…

Szybko sprawdzamy pogodę i układając na nowo plany fundujemy sobie parę nadplanowych dni w Swanetii.

Kaukaz z lotu ptaka

2018_gruzja_mestia_33

Niedziela stoi pod znakiem tylko i wyłącznie latania. Na Hatsvali wyjeżdżamy wszyscy – dzieci w letnich ubraniach, a my w długich spodniach i z kurtkami pod pachą. W końcu w chmurach jest dużo chłodniej niż przy ziemi! Pierwszy przelot wypada na mnie, idziemy całą bandą na startowisko i chwilę po standardowych przygotowaniach szybujemy w górę. Prądy powietrza są dla mnie wyjątkowo łaskawe, bo wznosimy się w górę i wznosimy. Macham Piotrkowi i dzieciom na pożegnanie, póki jeszcze są w zasiegu wzroku, a później już tylko chłonę każdą chwilę. Ta godzina spędzona w powietrzu niewątpliwie jest jednym z piękniejszych gruzińskich wspomnień…

2018_gruzja_mestia_34

4 Comments

  1. Dawid

    Dzień dobry :-) Chcielibyśmy z partnerką wybrać się do Gruzji. Planujemy mieszać namioty z guesthousami. Jak wyglądała sprawa higieny w trakcie spania w namiocie? Jakiś prysznic solarny czy może inne pomysły?
    Pozdrawiam

    1. Szczerze???? Jednego dnia namiot, a drugiego guesthouse z łazienką … :))) Strumyki, butelkowana woda i nawilżane chusteczki dają radę w te wieczory, gdy śpimy pod namiotem. Prysznic solarny to nasze marzenie! :))))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *