La Boca czyli plażowanie po kubańsku

La Boca czyli plażowanie po kubańsku

2017_kuba_la_boca_07

Z Playa Giron pojechaliśmy w stronę Trinidadu, jednak pewne było to, że nie będziemy szukać noclegu w samym mieście. Tak naprawdę nastawialiśmy się na zachwalaną w przewodnikach plażę Ancon z nadzieją, że znajdziemy tam bez problemu jakąś ładną casa particular. Niestety, dopiero na miejscu okazało się, że Playa Ancon do zaoferowania ma jedynie wielkie, piętrowe hotele, i to całe trzy! Na ich widok zawróciliśmy do nadmorskiej miejscowości La Boca, bo po ostatnich pięciu dniach spędzonych w kubańskim resorcie przy Playa Giron hotelowe życie zupełnie nam się przejadło. Na szczęście okazało się, że w La Boca kwater prywatnych trochę do wyboru jest i nocleg znaleźliśmy, choć nie tak od razu. Zanim znalazł się wolny pokój, zapukaliśmy do kilku drzwi, a największym problemem było to, że zazwyczaj było coś wolnego na jedną lub dwie noce, a my chcieliśmy zostać na minimum cztery…

2017_kuba_la_boca_06

La Boca to miejscowość okupowana przez wypoczywających Kubańczyków, którym podobno nie w smak zagraniczne tłumy na plażach Ancon. Prawdę mówiąc to w całej okolicy chyba byliśmy jedynymi nie-Kubańczykami :) Miasteczko tętni życiem i głośną muzyką od rana do późnej nocy, a plaża i morze są non stop wypełnione po brzegi. W La Boca właśnie po raz pierwszy przyuważyliśmy jak Kubańczycy korzystają z morza. Otóż tutaj w morzu spędza się całe dnie, stojąc w miejscu całymi rodzinami, w trochę głębszej wodzie, rozmawiając, jedząc i pijąc. Na Kubie raczej nikt nie pływa, nie buduje zamków z piasku, czy nie skacze po falach. Rozrywki te wymyślone są chyba przez Europejczyków, przyzwyczajonych do zimnego morza, w którym takie całodzienne przebywanie w bezruchu zupełnie nie wchodziłoby w grę ;)

2017_kuba_la_boca_19

Nasze pierwsze dni w La Boca mijały nam głównie na relaksie. Cierpliwie czekaliśmy, aż Ania nabierze sił, przesiadując upalne południe na tarasie przed „naszą” casą oraz wyruszając trzy razy dziennie „na miasto” po coś do jedzenia. Jednego dnia podczas relaksu na tarasie zauważyliśmy po raz pierwszy kubańskiego kameleona* – jaszczurkę której pół ciałka zazwyczaj było jaskrawo niebieskie, a drugie pół zielone! Zafascynowani chodziliśmy za nią do momentu, aż nie zmieniła barwy na pospolity brąz ;)

2017_kuba_la_boca_18

W między czasie robiliśmy krótkie wypady a to do samego Trinidadu, a to na plantacje trzciny cukrowej, a to w okoliczne góry oraz wreszcie na plażę Ancon. Z plaży niestety zupełnie nie skorzystaliśmy, ponieważ właśnie tam wirus i gorączka dotarły do Patryka… W związku z tym znaleźliśmy na parę kolejnych dni inną casę i tym samym spędziliśmy w La Boca kolejne nadplanowe dni. Nowa casa okazała się być jeszcze lepszą niż ta pierwsza. Taras przed domem był jeszcze większy, a na tarasie oprócz bujanych foteli mieliśmy też hamak, w którym Patryk ucinał sobie południowe drzemki. Niemal tuż za ogrodzeniem była już kamienista „plaża” i morze, do którego wskakiwaliśmy na zmianę ze zdrową już Anią.

Po ścianach domu krążyły AŻ trzy kameleony, przemili właściciele świetnie gotowali (ach ta langusta!), a ich psy (boksery!!!) nie tylko pozwalały się nam głaskać, ale jeszcze zaufały nam na tyle, że jednego dnia poznaliśmy siedem ledwo co urodzonych szczeniaczków! Dla Ani spotkanie z małymi bokserkami okazało się być jednym z najważniejszych wydarzeń podczas całych miesięcznych wakacji!

2017_kuba_la_boca_02

Pięć dni w La Boca minęły nam więc znów bardzo stacjonarnie. Zasiedzieliśmy się wręcz w tym miejscu. Wtopiliśmy się w nie. Jedząc obiad, resztkami ryb karmiliśmy miejscowe koty. Całymi dniami popijaliśmy kubańskie piwo, jak miejscowi. Chociaż, prawdę mówiąc, co poniektórzy miejscowi zamiast chłodnego piwa woleli od samego rana tankować ciepły, wysokoprocentowy rum z plastikowej butelki… Zapoznaliśmy się z miejscowym sprzedawcą pizzy i „patyczków” Churros, który już drugiego dnia śmiał się serdecznie z tego, jak to za pierwszym razem próbował nas oszukać ;) Pani sprzedająca lody wołała do nas „Hola!” za każdym razem, gdy przechodziliśmy koło jej straganu.

Takie zadomowienie bywa bardzo przyjemne i nieodłącznie kojarzy nam się z długą podróżą, jednak gdy tylko Patrykowi gorączka spadła i wreszcie wszyscy byliśmy zdrowi jak ryby, ruszyliśmy dalej…

*znawcy posłużyliby się raczej łacińską nazwą Anolis Allisoni

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *