Wielkimi krokami zbliżała się nasza wspólna rocznica. Okrągła. Okrąglutka! Rocznica, którą wypadałoby spędzić sącząc kolorowe drinki, gdzieś pod palmami, na plaży, na drugim końcu świata… Ale ponieważ jakiś miesiąc temu w naszym życiu nastąpił gwałtowny zwrot i wreszcie się ustatkowaliśmy… i to wcale nie z własnej nieprzymuszonej woli, decyzja o ustatkowaniu się przyszła niejako z góry… W każdym razie o świętowaniu rocznicy pod palmami, w terminie pasującym NAM – bo przecież rocznica, jakby na to nie patrzeć, co roku wypada tego samego dnia i nie powinno się jej przesuwać na najbliższy wolny termin, kiedy akurat MOŻNA – mogliśmy sobie tylko pomarzyć… Jednym słowem – Witaj Szkoło!!!
Od dłuższego czasu przechodziliśmy więc obok kalendarza z coraz to bardziej smutną miną. Staraliśmy się nawet na niego nie zerkać, jakby przypadkiem to „niezerkanie” miało coś zmienić. No bo jak to tak? Okrąglutką rocznicę spędzić w domu? Napijemy się piwka, pochrupiemy czipsy i obejrzymy film??? Nie…..
Aż pewnego dnia nagle spadło na nas natchnienie … i to, żeby było śmieszniej, podczas wyrzucania śmieci. Spojrzeliśmy na nasz niemiecki kalendarz, ten z grafikiem przypominającym kiedy które śmieci należy wystawić przed dom, ten powieszony gdzieś z boku lodówki, ten który tak rzadko jest w użyciu… I nagle nas olśniło! Nasz wzrok utkwił na jedynym oprócz Bożego Narodzenia wytłuszczonym polu. Jej!!!! Będziemy mieć długi weekend! Nasza okrąglutka rocznica pięknie komponuje się z bardzo ważnym niemieckim świętem. Chyba nawet najważniejszym, bo bezpośrednio powiązanym z upadkiem Muru Berlińskiego… A taki dzień musi być wolny od pracy, nie ma innego wyjścia. I wolny od szkoły! Decyzja o wypadzie na weekend zapadła w sekundzie: To co, może pojedziemy do Paryża? Jasne, że tak! Paryż!!!
Paryż chodził za nami od dawna. Po wizycie w Stanach szczególnie – tam wszyscy pytali nas o Paryż. Paryż to, Paryż tamto. Przecież Paryż to stolica Europy! A my z niemałym zakłopotaniem zawsze odpowiadaliśmy, że… ten tego… jeszcze nie byliśmy, jeszcze nie widzieliśmy. Ale na pewno kiedyś się wybierzemy, oczywiście że bardzo chcemy, po prostu jeszcze nie było okazji…
A tu proszę! Okazja nadarzyła się sama. Spakowaliśmy się w godzinę, zgarnęliśmy Anię prosto spod szkolnej bramy i ruszyliśmy w drogę!
Wieczorem – na szczęście nie tak bardzo późnym – dotarliśmy do Paryża. Przedarliśmy się przez korki, roboty drogowe i budowy. Po zakwaterowaniu w hotelu pobiegliśmy do pobliskiego sklepu zakupić odpowiedni trunek na wieczór, do tego inne smakołyki i w towarzystwie naszych ukochanych łobuzów świętowaliśmy naszą okrąglutką rocznicę ślubu. Wspólnie. Bo my już to chyba mamy we krwi, że niemal wszystko robimy razem. Całą bandą. We czwórkę ;))) Popijaliśmy to świeżo co zakupione czerwone, wytrawne wino, zmieniając w międzyczasie pieluchę i nurkując pod łóżko w poszukiwaniu rocznicowego prezentu – pięknego obrazu, który Ania wymalowała dla nas specjalnie na tą okazję. I było wesoło. Tak swojsko. Tak, że nie zamienilibyśmy tych chwil na żadną elegancką kolację tylko we dwoje. Co to to nie…;)
Kolejne dni, wolne od porannego budzika, wykorzystaliśmy do … wyspania się, wyleżenia się… Oczywiście na tyle, na ile się da przy dzieciakach. I mimo, że byliśmy prawie w samym centrum miasta, to najwyraźniej nie spieszyło się nam do Paryża. Do tego słynnego Paryża. Paryża, do którego tłumy walą z wszystkich stron świata. Paryża, o którym się mówi, do którego się tęskni i do którego chce się wracać. I choć słońce za oknem kusiło i jedno z nas w końcu zaczynało całe towarzystwo poganiać, to i tak hotel opuszczaliśmy dopiero przed południem. Niespiesznie zwiedzaliśmy to, co miasto ma nam do zaoferowania. Pierwszego dnia spacerem dotarliśmy na Montmartre, zaopatrując się po drodze w croissanty u uśmiechniętego od ucha do ucha cukiernika. Wędrowaliśmy paryskimi ulicami, chowaliśmy się przed deszczem w przytulnej knajpce, jeździliśmy karuzelą – tą z Amelii!!! – na którą trafiliśmy zupełnym przypadkiem, a której Ania nie chciała opuścić, bo karuzelowe konie skradły jej serce… Tego dnia spacerowaliśmy tak długo, na ile starczyły nam baterie. A kiedy wreszcie się rozładowały i nogi odmówiły nam już posłuszeństwa, szybko odnaleźliśmy najbliższą stację metra i podziemną pajęczyną wróciliśmy do naszego hotelu.
Kolejny dzień przeznaczyliśmy na relaks, czyli tylko i wyłącznie na zdobycie symbolu Paryża – wieży Eiffla!!! Misja została wykonana w stu procentach, wieża została zdobyta w pięknym stylu, ale o tym jeszcze napiszemy :)
Żaden weekend nie trwa wiecznie, dlatego i ten, mimo że przedłużony, w pewnym momencie zaczął dobiegać końca. Na szczęście został nam jeszcze weekendowy poniedziałek, w sam raz, żeby zobaczyć Luwr i przespacerować się wzdłuż Sekwany, aż do katedry Notre Dame. Nie weszliśmy ani tu ani tu. Nawet nie próbowaliśmy. Za to znaleźliśmy czas na szukanie skarbów, lodów, obiadu i obowiązkowych pamiątek. Zapoznaliśmy się trochę z Paryżem. Troszeczkę. Myślę, że wrócimy tu kiedyś, choć nie ma co ukrywać, że raczej nie nastąpi to w najbliższej przyszłości. Duże miasto fascynuje, zaułki i niezdeptane dzielnice kuszą… ale z drugiej strony… Francja nie kończy się na Paryżu!
Dalszych wspólnych lat, wieluuuuu życzymy! My też wszędzie razem. A jak już gdzieś się wybierzemy bez nich to później strasznie tego żałuje i rozglądam się wyobrażając sobie co by tutaj mogły robić. I jak byłoby fajnie z nimi :) Świętowanie – bomba!
Z wielkim opóźnieniem, ale bardzo bardzo dziękujemy za życzenia!
A co do tego robienia wszytkiego razem, to fajnie że Wy też tak:) Dzieciaki wiecznie dzieciakami nie będą i trzeba korzystać ile się da z tego ich dzieciństwa. Przyjdzie jeszcze czas na samotne wypady hahaha;)
Dokładnie, jeszcze człowiek się będzie prosił by gdzieś z nami pojechały. A co gorzej by gdzieś … człowieka zabrały ;) Pozdrawiamy.
Super rodzinka, super podróże :)
Dziękujemy.
Cudowna rodzina, życzę wielu wielu wspólnych wyjazdów i przygód :)
Dziękujemy.
Cudowna i niezapomniana podróż. Gratuluję!
Oby na jednej się nie skończyło ;)
Tak sie zastanawiam tylko czym podróżujecie z dzieciakami? Zawsze samochodem?:)) no bo też chcę zabrać dzieciaki (Szymek 4 lata i Karolka 6,5roku) ale tak raczej jesteśmy za podróżą busem ;)) mieliście do czynienia już z jakimś dobrym przewoźnikiem? Obił się wam o uszy już może Voyager?