A może by tak city break w Neapolu???

A może by tak city break w Neapolu???

2016_wlochy_neapol_06

Kolejny długi majowy weekend zbliżał się wielkimi krokami, a my zupełnie nie mogliśmy się zdecydować, co z tym fantem zrobić. Tym razem zdania były całkowicie podzielone  – Piotrek chciał wyrwać się gdziekolwiek, nie ważne gdzie, bo jak on to mówi, gdzie byśmy nie pojechali, to i tak będzie fajniej niż w pracy. A ja za to miałam konkretną ochotę zaszyć się w jakimś hotelu spa, gdzie byłyby masaże, dobre jedzenie, masaże, wygodne łóżko, masaże, masaże, masaże… ;) O naszych oczekiwaniach tylko wspominaliśmy w wolnych chwilach, oczywiście niczego konkretnego nie rezerwując. Tak to jest gdy nie można się na nic zdecydować. Każdy rzucony pomysł wydawał się niby dobry, ale jednak nie do końca doskonały… Do czasu…

Do czasu, gdy Piotrek niby od niechcenia rzucił: „A może polecimy do Włoch?”. I tym pomysłem kupił mnie w jednej sekundzie! ;))) Włochy chodziły za mną już od dłuższego czasu, śmialiśmy się nawet, że rok temu były moją ciążową zachcianką. W jednym momencie zamiast relaksujących masaży zaczęłam wyobrażać sobie pizze, pasty, cappuccino, słońce, wąskie uliczki i … Wezuwiusz! Na wariata kupiliśmy bilety do Neapolu i zaczęliśmy się rozglądać za noclegami. Tym razem byliśmy jednogłośni: jeśli mamy wypocząć, to na pewno nie w ciasnym hotelowym pokoju … i na pewno nie w samym Neapolu. A jeśli chcemy, a wiadomo, że chcemy, coś oprócz Neapolu zobaczyć, to potrzebujemy jeszcze własny środek transportu.

2016_wlochy_neapol_13

I w ten właśnie sposób wylądowaliśmy w małym miasteczku u stóp Wezuwiusza, w prywatnym apartamencie z basenem i małym gajem pomarańczowym. Przedłużające się śniadania – słodkie bułeczki popijane mocną i zdecydowanie za słodką espresso i zagryzane pomarańczami ledwo co zerwanymi z drzewa – jadaliśmy oczywiście przy basenie. Dzieciaki chlapały się lodowatą wodą i tropiły mrówki, a my wlepialiśmy wzrok w Wezuwiusza, który przez większość czasu wyraźnie rysował się na tle niebieskiego nieba. Oczywiście planowaliśmy „zdobycie” wulkanu, tak jak i zwiedzanie okolic… jednak pozwoliliśmy planom żyć swoim życiem, a my sami podpatrując naszych gospodarzy – Włochów z krwi i kości – wrzuciliśmy na luz i nie zamierzaliśmy się nigdzie spieszyć.

2016_wlochy_neapol_01

Tym właśnie sposobem w samym Neapolu zobaczyliśmy … jedynie lotnisko! :) Wąskie uliczki, słynne kościoły, cytadela – to wszystko odpuściliśmy bez żalu na rzecz czasu spędzonego w nadmorskich miasteczkach i na plażach, teraz przed sezonem jeszcze nie płatnych! Tak, to tutaj spotkaliśmy się po raz pierwszy z zamkniętymi za ogrodzeniem płatnymi plażami i drewnianymi pomostami, co do centymetra zastawionymi leżakami i parasolkami. To tutaj, we włoskiej Kampanii, szybko przypomnieliśmy sobie o tym, że Europa, w porównaniu do innych części świata, jest ciasna i zatłoczona. Nawet przed sezonem. Nie bez powodu jednak! Takich widoków jak na wybrzeżu Amalfitańskim próżno szukać na drugim końcu świata, a proste i niesamowicie smaczne włoskie jedzenie nigdzie nie smakuje tak dobrze jak w swojej ojczyźnie. Do tego Włosi są uczynni, mili i zakochani w dzieciach! Tyle uwagi, przytulańców, a nawet skradzionych całusów nasze dzieciaki nie otrzymały chyba nigdy od obcych ludzi! I to wszystko z wyczuciem, bez azjatyckiej nachalności.

Tydzień spędzony w okolicy Neapolu co rusz zmuszał nas do refleksji nad sensem zwiedzania odległych zakątków świata, podczas gdy pod nosem mamy tak urocze, a jednak zupełnie niepoznane miejsca… Niestety tydzień minął nam zbyt szybko i zanim się obejrzeliśmy już siedzieliśmy w samolocie lecącym w stronę domu. Na szczęście udało nam się odpocząć, zrelaksować i porządnie naładować bateryjki. Szczególnie te słoneczne. Bo „u nas” nadal leje jak z cebra…

2016_wlochy_neapol_09

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *