Miesiąc na wschodnim wybrzeżu

Miesiąc na wschodnim wybrzeżu

2016_australia_wschodnie_wybrzeze_40

Minął już ponad miesiąc odkąd zamieszkaliśmy w naszym australijskim domku na kółkach i ruszyliśmy przed siebie. Mamy za sobą jakieś 5500 km, które pokonaliśmy  wzdłuż wschodniego wybrzeża Australii, od miejsca gdzie na samej północy Queensland zaczyna się asfaltowa droga, aż po malutką miejscowość Eden, znajdującą się niemal na samym południu Australii. Jaką Australię zobaczyliśmy? Jak my ją odbieramy? Jak w ogóle się nam jedzie? O tym piszemy teraz, dzień przed rozpoczęciem kolejnych, całkowicie odmiennych etapów naszej australijskiej przygody!

Pięciogwiazdkowy apartament na czterech kółkach

2016_australia_wschodnie_wybrzeze_15

W tropikalnym Cairns odebraliśmy samochód, jednak nie odjechaliśmy nim tak od razu, bo samo zapoznanie się z domkiem na kółkach trwało ładnych parę godzin. Woda, prąd, gaz, tych wszystkich instalacji nie da się ogarnąć w pięć minut. Gdy już jednak dostaliśmy do rąk kluczyki i zasiedliśmy w swoich fotelach, to od razu ruszyliśmy przed siebie. Na szczęście dla Piotrka jazda takim wielkim samochodem i to nie po tej stronie szosy co trzeba w ogóle nie są problemem. Ronda, wąskie kręte drogi, zawracanie, parkowanie, cofanie… to wszystko to dla niego pestka!

Poza tym jazda nie po tej stronie drogi wydawała się nam dużo mniej ekscytująca niż fakt, że mamy ze sobą dokładnie wszystko, czego potrzebujemy do szczęścia. Oraz do bycia totalnie niezależnymi w tej naszej samochodowej podróży przez Australię. Pierwsze dni były lekko zwariowane – potykaliśmy się o nasze rzeczy i siebie nawzajem, zapominaliśmy o włączeniu chłodzenia w lodówce, prawie utopiliśmy samochód nie domykając dachowego okna podczas tropikalnej ulewy. Nie mieliśmy też odpowiedniego dla nas tempa, ani choćby z grubsza opracowanego planu. Jednak po paru dniach wszystko się nam ładnie ustabilizowało. Wręcz wpadliśmy w swego rodzaju rutynę. Przede wszystkim rytm dnia dopasowaliśmy do drzemek Patryka, które początkowo trwały zaledwie pół godziny, ale z każdym dniem magicznie zaczynały się wydłużać. Szczegółowego planu zwiedzania ustalać nie mieliśmy ochoty – zatrzymywaliśmy się wtedy kiedy mogliśmy, traktując drzemki najmłodszego uczestnika jak czas święty, w którym pod żadnym pozorem nie chcieliśmy mu przeszkadzać. Jechaliśmy sobie więc przed siebie, pamiętając tylko o tym by raz na parę dni zatankować, dolać do zbiorników czystej wody, znaleźć sklep, pralnię i odpowiednie miejsce na nocleg.

Skoro już o noclegach mowa…

2016_australia_wschodnie_wybrzeze_30

Posiadanie takiego a nie innego samochodu, lub raczej jeżdżącego wakacyjnego apartamentu, niesie ze sobą jedną wielką korzyść – możemy zatrzymywać się kiedy chcemy i spać w wielu miejscach zupełnie za darmo! W miejscach bardziej lub mniej oficjalnych, na dziko lub na pół dziko i wszędzie tam, gdzie zatrzymywanie się na noc jest dozwolone. Miejsca te są bardzo, bardzo różne – od wielkiej łąki gdzieś daleko poza miastem, z toaletą, ławkami, koszami na śmieci i nawet miejscami dedykowanymi do rozpalenia ogniska, przez mniejsze miejsca bez żadnej infrastruktury, gdzieś na brzegu lasu, po zwykłe parkingi tuż przy drodze. W miejscach tych rzadko jesteśmy sami, ponieważ tak zwany free camping jest w Australii dość popularny. Jeśli więc jakieś miejsce nadaje się do darmowego kempingowania, wieść o nim szybko rozchodzi się w kręgu zainteresowanych. Wymianę informacji i doświadczeń ułatwia aplikacja na telefon, z której i my na co dzień korzystamy. Raczej trudno o spontaniczny nocleg na leśnej polanie, czy na klifie nad oceanem. Z dwóch powodów. Po pierwsze nasz kamper porusza się jedynie po utwardzonych drogach, a takie położone są w Australii tylko tam gdzie to konieczne – wszędzie gdzie indziej potrzebne jest już auto terenowe. A po drugie, bocznych zjazdów, jakich w Europie czy USA jest pełno, tutaj zwyczajnie nie ma. Każda z odbijających od asfaltu dróżek prowadzi do czyjegoś domu. A jeśli już do lasu, to jest zastawiona płotem, bramką i zakluczona na cztery spusty.

2016_australia_wschodnie_wybrzeze_26

Kolejną noclegową opcją, z której korzystać lubimy, są kempingi w parkach narodowych. Kempingi te są płatne i wyposażone dość prymitywnie (często nie ma na nich nawet wody), ale za to otoczeni jesteśmy naturą i tam właśnie najlepiej ładujemy bateryjki. Niestety kempingów takich na swojej trasie póki co nie spotkaliśmy wiele, ponieważ – o dziwo! – nie w każdym parku narodowym są kempingi. A często są tylko takie, do których dostać się można jedynie terenówką lub piechotą. Dla takich kamperów jak nasz najwidoczniej dedykowane są prywatne caravan parki i holiday parki, ale my im mówimy stanowcze nie. Dlaczego? Bo nie potrzebujemy słono płacić za łazienkę z prysznicem, prąd i wodę, gdy to wszystko mamy za darmo w naszym domku na kółkach. Poza tym te, które gdzieś tam po drodze zobaczyliśmy, były niemożliwie zatłoczone i wyglądały przez to bardzo żałośnie, często wciśnięte gdzieś koło ruchliwej szosy. Tak więc tych ekskluzywnych miejsc unikamy, co skutkuje tym, że turystami jakich głównie spotykamy na naszej drodze są…

Niemieccy backpackerzy i australijscy emeryci

2016_australia_wschodnie_wybrzeze_24

Być może brzmi to zupełnie nieprawdopodobnie, ale w Australii w ogóle nie spotykamy ludzi podróżujących z dziećmi … no może oprócz nielicznych australijskich rodzin, które ewidentnie przyjeżdżają na jeden kemping na dłuższy czas i tam spędzają wakacje. Jadąc przed siebie bez większych problemów i patrząc na nasze szczęśliwe dzieciaki nie możemy się nadziwić, że ten zakątek świata przyciąga tak mało rodzin! Są tu przecież plaże, rozsądne temperatury, place zabaw, dobrze wyposażone sklepy, w razie czego lekarze … A jednak… we wszelkich parkach narodowych, na szlakach, czy na miejscach noclegowych od podróżującego ogółu całkowicie odbiegamy naszym czteroosobowym składem. I wiekiem. I zainteresowaniami.

Backpackerzy, to młodzież (czasami niewiele od nas młodsza;)) przebywająca tutaj na popularnym programie Work&Travel. Poruszają się oni po Australii najczęściej parami lub czwórkami, jeżdżąc większymi lub zupełnie niewielkimi busikami, takimi jak „nasza” nowozelandzka Mazda Bongo, albo zwykłymi kombi, przerobionymi na sypialnię, kuchnię, jadalnię i limuzynę w jednym. Sypiają najczęściej na przydrożnych parkingach, gdzie co wieczór zawartość ich bagażników ląduje na najbliższym krawężniku, na lusterkach suszą się majtki i ręczniki, a backpackerzy rozsiadają się na składanych krzesełkach i szprechają między sobą do późnej nocy. Co dziwne, pomimo wspólnego języka siedzą przy swoich autach i nie integrują się między sobą. A na widok rodziny z małymi dziećmi najczęściej robią miny jakby zobaczyli kosmitów…

2016_australia_wschodnie_wybrzeze_14

Australijscy emeryci królują za to na wszelkich bezpłatnych łąkach, czy tanich showground-ach i sprawiają wrażenie, jakby w tych miejscach już dawno zapuścili korzenie. Zajeżdżają tam najczęściej samochodami terenowymi z wielkimi przyczepami, rzadziej leciwymi kamperami własnej roboty. Co rano wyprowadzają swoje psiaki na spacer, popołudniami przesiadują przed swoimi pojazdami z puszką piwa, a wieczory i noce spędzają oglądając TV. Zapytani o atrakcje, które w Australii polecają, odpowiadają pokrętnie: „No ten tego, jest tam gdzieś takie miejsce, gdzie jest ładnie,  ale w sumie to nazwy już nie pamiętam…”.

W tym wszystkim nie możemy się oprzeć wrażeniu, że większość spotkanych na naszej drodze ludzi jest zamknięta na innych i skupiona wyłącznie na sobie. Spodziewaliśmy się większej otwartości, dłuższych rozmów i mnóstwa dobrych rad dotyczących tego gdzie jechać i co zobaczyć. Oczywiście zdarzają się wyjątki od tej reguły, które w ogóle spytały skąd jesteśmy, obdarowały nas siatką ananasów, czy pomogły w momencie, gdy nasz kamper niespodziewanie stanął na środku drogi. Jednak nie spotkaliśmy się z zachowaniami, które na przykład w USA były na porządku dziennym: jak długo już tu jesteście? co widzieliście? co polecacie? jaka jest Europa? czy mogę pójść z Wami na spacer? pomóżcie nam zjeść te 10 kurczaków, z którymi już nie możemy dać sobie rady! Albo chociaż ciasto! No i koniecznie odwiedźcie nas w naszym domu!

Tak więc na wschodnim wybrzeżu Australii napotkani ludzie nie są aż tak ważnym elementem podróży, jak to, co po drodze widzimy, lub raczej …

Perełki, które po drodze znajdujemy

2016_australia_wschodnie_wybrzeze_03

Asfaltowych dróg w Australii jest niewiele. Logicznym jest więc fakt, że jak już jakaś jest wyasfaltowana, to przebiega tak, by spełniła wymagania wszystkich. Tym właśnie sposobem droga wzdłuż wschodniego wybrzeża biegnie jakieś kilkadziesiąt kilometrów od niego i jest nudna jak flaki z olejem. Wcześniej nie przypuszczałabym, że podczas jazdy po Australii zdarzy mi się zasnąć i zachrapać. A zdarzyło się i to parokrotnie! Na szczęście nie za kierownicą:)  Kierowcom niestety najprawdopodobniej często się to zdarza, bo pobocza – szczególnie na północy kraju – ozdobione są wrakami samochodów, billboardami o wypadkach powodowanych zmęczeniem oraz zagadkami mającymi wyrwać kierowców z letargu.

Żeby więc cokolwiek na wschodnim wybrzeżu Australii zobaczyć należy nastawić się na robienie skoków w bok od głównej szosy. Dzięki takim właśnie skokom – to nad ocean, to w głąb lądu – znaleźliśmy na naszej trasie parę perełek. A to soczyście zielone lasy deszczowe, zachwycające palmami, paprociami i poskręcanymi jak korkociąg drzewami; a to wodospady, w których z radością pływaliśmy; a to piękne plaże, wśród których trudno byłoby wybrać najpiękniejszą. I mimo tego, że wilkami morskimi nie jesteśmy i plażowanie zazwyczaj szybko się nam nudzi, to w Australii na plażach spędziliśmy naprawdę sporo czasu. I nawet się nimi zachwycaliśmy :) Plaże na wschodnim wybrzeżu Australii są piaszczyste, szerokie, czyste, puste, często sprawiające wrażenie zupełnie dzikich, a woda w oceanie jest zazwyczaj krystalicznie czysta i o tej porze roku cieplutka. Na północy wręcz gorąca jak zupa i przez to niedostępna, ponieważ w tak ciepłej wodzie urzędują sobie w najlepsze najbardziej toksyczne na świecie parzące meduzy. Im bardziej na południe, tym woda chłodniejsza (jednak do temperatury Bałtyku ciągle jej wiele brakuje), ale za to fale większe! W wodzie nie pływają już galaretowate meduzy, a zamiast nich na falach skaczą stada zwinnych delfinów i fascynujących surferów…

2016_australia_wschodnie_wybrzeze_06

Tak więc raz na czas odbijamy od tej głównej drogi, a następnie na nią wracamy. Codzienne widoki są raczej przeciętne i rzadko piejemy z zachwytu, dlatego też rozkoszujemy się tymi nielicznymi perełkami, które przypadkiem znajdujemy. Czy to oznacza, że jesteśmy zawiedzeni? Na pewno liczyliśmy na więcej. Czasami myślimy, że zamiast wschodniego wybrzeża mogliśmy wybrać słynny outback, zachód i pustynie, które tak bardzo nas fascynują… Ale wtedy przypomina nam o sobie 4 miesięczny niemowlak, dla którego wybraliśmy taką bezpieczną i mało wymagającą trasę, a przez to też niestety bardzo turystyczną. Najzwyczajniej nie chcieliśmy się pchać tam gdzie oprócz piachu nic nie ma. A na wschodnie wybrzeże i tak prędzej czy później byśmy zawitali.

PS: Nasze wrażenia ze wschodniego wybrzeża Australii nie są zbyt obiektywne, ponieważ od lat jesteśmy po uszy zakochani w Ameryce! I choć nie chcieliśmy tego robić, to jednak bez przerwy wszystko do niej porównujemy. Ludzi, widoki, parki narodowe, kempingi, drogę, miasta i miasteczka… Ameryka jest naszą pierwszą miłością i póki co wszystko na to wskazuje, że pozostaniemy jej wierni … ;)

13 Comments

    1. U nas na odwrót, bo my do Australii zawsze chcieliśmy przylecieć. Szczególnie kręciły nas piachy i pustkowia Australii, więc mamy nadzieję, że najlepsze dopiero przed nami! :)

  1. Fajne jest to, że piszecie tak szczerze. Jedyne co mnie dziwi to ludzie – serio? My jeżdżąc po Australii ciągle spotykamy rodziny z dziećmi i to z całego świata, a oprócz tego super uczynnych podróżników, którzy dzielą się kurczakiem i winem! Mogłabym odbijać argumenty, bo… jestem nieobiektywnie zakochana ;), ale… Nie porównujcie! Sama wiem, jakie to trudne, ale da się. Bardzo żałuję, że nie udało nam się spotkać. Cudownych podróży!

    1. Piszemy jak jest, bo niby po co mielibyśmy koloryzować?
      Wiesz Julia, zastanawiamy się non stop nad tym, dlaczego nie spotykamy podróżujących rodzin i jedyne co nam przychodzi do głowy to to, że może rodziny okupują popularne caravan parki? One zawsze pękają w szwach i pewnie gdybyśmy na nie wjeżdżali, to i Ania mogła by sobie z innymi dzieciakami pogadać w piaskownicy po niemiecku ;) Tyle że my zawsze wynajdujemy darmowe noclegi kawałek dalej od cywilizacji i naszymi głównymi sąsiadami są papugi i kangury, bo nawet bakpakerzy i emeryci często przyjeżdżają dopiero po zmroku.
      No i nie jest też tak, że nie spotykamy miłych i uczynnych ludzi. Bo spotykamy! I to w takich momentach, w jakich zupełnie byśmy się nie spodziewali. Więc są i ratują honor! :)

      A wspólne spotkanie się nie odwlecze – planujemy przylecieć tu jeszcze nie raz! Poza tym, zapraszamy też do nas ;)

  2. Ada

    Do plusów to jeszcze ucieczka przed szaro-burą zimą, nawet jak droga daleko od plaży ;) Bardziej podobała Wam się NZ? A gdybyście mieli polecić gdzie jechać do Ameryki mając tylko miesiąc czasu to co zarekomendujecie? Powodzenia i pozytywnie zazdroszczę :)

    1. Ucieczka przed zimą to największy plus!

      Póki co NZ wygrywa, ale to ze względu na góry, które tak bardzo kochamy, a których tutaj brakuje.
      A w Ameryce to na pierwszy ogień parki narodowe na zachodzie! Yosemite, Grand Canyon, Bryce, Zion, Sekwoje … oj, można by długo wymieniać, ale miesiąc powinien na początek wystarczyć. W tych popularnych miejscach byliśmy w czasach sprzed dzieci (czyli sprzed bloga) i nic u nas o nich nie przeczytasz, ale jeśli masz jakieś pytania, to się odezwij ;)

      1. Ada

        Dzięki, mam nadzieję, że się w końcu uda. Jeśli tak to z pewnością Wasz blog ma spory udział w zwróceniu uwagi na ten kawałek świata :) Za dużo tam atrakcji, zwłaszcza jak się z małym szkrabem jedzie na tak krótko, a wszystko zachęca. Pozdrawiam serdecznie i wyślijcie nam tutaj trochę słońca ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *