To już jest koniec…

To już jest koniec…

2014_usa_wracamy_07

Podobno wszystko co dobre, zawsze się kończy. Ten moment zliżał się do nas ostatnio nieubłaganie i niestety nie było innego wyjścia, musiał nas w końcu dopaść. A to oznacza jedno – powrót. Po 13 miesiącach kończą się nasze wakacje i włóczęga po świecie. Powrót do Europy i normalnego życia do tej pory aż tak dobitnie do nas nie docierał, ale z każdą chwilą stawał się coraz bardziej realny. I niestety smutny. Przez ostatnie parę tygodni czuliśmy się jak najbardziej w swoim żywiole i gdyby tylko dało się rozciągnąć choć trochę czas, to bez dwóch zdań zostalibyśmy w drodze jeszcze przez chwilę… Czyżby koczownicze życie zaczęło nas uzależniać??? Niemniej jednak trzeba było wracać. A ta droga powrotna rozciągnięta na parę ładnych dni i etapów skłoniła nas do wielu refleksji, podsumowań i nowych planów, oczywiście. Ale po kolei…

2014_usa_wracamy_01

W poprzek Stanów

Plany na drogę powrotną oczywiście były zupełnie inne. Początkowo chcieliśmy przejechać USA od Oceanu do Oceanu, ale nasze ślimacze tempo i zasiedzenie się w kilku miejscach spowodowało, że ta opcja już jakiś czas temu przestała wchodzić w grę. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że na koniec zostaniemy parę dodatkowych dni w Utah i do Chicago wrócimy jednym ciągiem. Trasą najszybszą, bez zbaczania z drogi, z jedzeniem w przydrożnych knajpach i spaniem w motelach znalezionych już po zmroku. Do przejechania mieliśmy prawie 2300 kilometrów, które rozłożyliśmy na 3 dni. Całe szczęście Ania należy do tych dzieci, którym długie godziny w fotelikowym unieruchomieniu zupełnie nie przeszkadzają.

Za oknami mijały nam fascynujące krajobrazy Colorado – jesiennie pozłocone łąki, wysokie góry przykryte już pierwszym śniegiem, okazałe hotele i kurorty narciarskie. Gdzieś w połowie drogi dostaliśmy wiadomość od wujka z Chicago brzmiącą mniej więcej tak: „Dodajcie gazu i przyjeżdżajcie już jutro”. Przekalkulowaliśmy kilometry, godziny, siły… i dodaliśmy gazu, aż w Kansas zatrzymała nas policja :) Druga połowa drogi zleciała całkiem szybko, bo jechaliśmy przez zupełnie nieciekawe miejsca. Pewnie gdyby gdzieś zboczyć z trasy, przyjrzeć się dokładnie mapie i podpytać o ciekawe miejsca, to zarówno Nebraska i Iowa mogłyby nas czymś zaskoczyć. Ale to już nie tym razem…

Chicago

Intensywne tempo jazdy zafundowało nam dodatkowy spokojny dzień w Chicago. Po raz pierwszy podczas naszej podróży zatoczyliśmy koło startując i kończąc pewien jej etap w tym samym miejscu. Dziwne to uczucie, bo widząc znajome miejsca wydawało nam się, jakbyśmy dopiero co tutaj byli. A przecież minęły ponad 3 miesiące… Ostatnie dwa dni w Chicago spędziliśmy na jeżdżeniu po przedmieściach. A te końcem października były już halloweenowo ustrojone, więc krążyliśmy uliczkami by napatrzyć się na te pomarańczowe dynie, powiewające pajęczyny, plastikowe nagrobki na skwerkach i inne paskudztwa ozdabiające domy i ogródki.

Ostatniego dnia przed oddaniem samochodu wypakowaliśmy wszystko z bagażnika… i nagle okazało się, że nasz cały dobytek nijak nie zmieści się w dwóch plecakach, które przez cały rok w zupełności nam wystarczały. Cały zakupiony tutaj sprzęt kempingowy oraz upolowane w fabrycznych outletach ciuchy nijak nie chciały się w nich pomieścić. Dokupiliśmy na szybko dwie dodatkowe walizy i cały nasz amerykański dobytek ledwo się do nich zmieścił. Czuliśmy się jak wielbłądy pakując to wszystko do dwóch (!!!) samochodów, którymi zostaliśmy odwiezieni na lotnisko ;)

2014_usa_wracamy_09

Lecimy!!!

Do Krakowa mieliśmy się dostać 3 lotami: Chicago – Nowy Jork, Nowy Jork – Kopenhaga, Kopenhaga – Kraków. Jednak już w Nowym Jorku okazało się, że powrót chyba nie jest nam pisany. Nasz piękny Dreamliner zawrócił z pasa startowego z powrotem pod bramkę, a pilot oznajmił awarię silnika. Po dwóch godzinach mechanicy usunęli usterkę i mogliśmy lecieć, ale jednak stresik nie opuszczał nas przez cały lot. Bo przy okazji rosło też nasze opóźnienie. Ostatecznie do Kopenhagi dotarliśmy dokładnie w tej samej minucie, gdy startował nasz następny samolot do Krakowa. Nasz samolot do domu! Rozdrażnieni, zmęczeni i głodni przetoczyliśmy się przez lotnisko próbując dowiedzieć się co dalej.

W informacji skierowano nas do przedstawicieli przewoźnika, a tam panowie dali nam dwie opcje do wyboru – możemy lecieć za parę godzin z dodatkową przesiadką w Berlinie, lub czekać do jutra na następny bezpośredni samolot do Krakowa. No nie, dodatkowy dzień w Kopenhadze, kiedy jesteśmy tak blisko od domu? Opcję z Berlinem przyjęliśmy bez wahania, dziękując sobie w duchu, że kupiliśmy lot łączony i dzięki temu dostaliśmy darmowe bilety na kolejne dwa loty z Airberlin… Teraz tylko posiedzieć dwie godziny na lotnisku w Kopenhadze, lot do Berlina, kolejne czekanie i wreszcie lot do Krakowa, który pamiętamy już jak przez sen. Otrzeźwieliśmy dopiero już nad Balicami, gdy nasz mały samolocik podchodząc do lądowania trząsł się jak galareta i kiedy byliśmy już parę metrów nad ziemią, zamiast siąść na pasie niespodziewanie dodał gazu i poderwał się z powrotem w górę…

W samolocie zapanował niepokój, ale załoga uspokajała, że ze względu na złe warunki pogodowe pilotka wolała nie ryzykować i podejść do lądowania jeszcze raz. Ktoś zasiał zamęt mówiąc, że teraz lecimy do Katowic, ale ostatecznie wylądowaliśmy w Krakowie, tyle że od drugiej strony pasa. A my w całej tej sytuacji czuliśmy tylko jedno: „Chyba powrót naprawdę nie jest nam pisany…”. Za drugim podejściem jednak dotknęliśmy ziemi i cało i zdrowo stanęliśmy na Polskiej Ziemi. Przygód to jednak nie był koniec, bo fotelik samochodowy Ani okazał się polecieć z Kopenhagi w zupełnie innym kierunku. Zamiast więc biec do wyjścia i ściskać się z czekającą na nas rodziną, musieliśmy najpierw spisać protokoły zagubienia bagażu…

2014_usa_wracamy_10

Ostatni tydzień wakacji

Cały ten czas spędziliśmy z rodziną w Polsce. Potrzebowaliśmy tego tygodnia by naładować bateryjki, załatwić parę formalności i odpalić czekające na nas auto. Odpoczywaliśmy, odwiedzaliśmy rodzinę, jedliśmy, piliśmy, rozmawialiśmy, wspominaliśmy… Tydzień minął zdecydowanie zbyt szybko i znów musieliśmy się żegnać…

Zapakowani jak zwykle po sam dach wsiedliśmy do naszego stęsknionego samochodu i dobrze nam znaną drogą wróciliśmy tam, gdzie całe to nasze szaleństwo się zaczęło. Za Odrę, w okolice Frankfurtu nad Menem. Po amerykańskich dystansach 1000 kilometrów zleciało nam jak z bicza strzelił. Nim się obejrzeliśmy już otwieraliśmy drzwi hotelu, zaczynając tym samym nowe życie. Po raz kolejny…

6 Comments

  1. Ada

    A zdradzicie jak się zapakować w dwa plecaki dookoła świata? I jak taką wyprawę planowaliście? Może garść informacji „od kuchni”? Co było najtrudniejsze podczas wyprawy? Co Was najbardziej zadziwiło, zachwyciło, rozczarowało? Czy tak sobie wyobrażaliście tą wyprawę przed? Byłoby nam miło gdybyście podzielili się kilkoma przemyśleniami :)
    Zazdroszczę tak wspaniałej podróży :)

    1. Pewnie, że zdradzimy. Powoli zbieramy się do napisania jakiegoś podsumowania, właśnie takiego od kuchni. Dobrze wiemy, ile mieliśmy wątpliwości przed wyjazdem i ile rzeczy było dla nas totalną niewiadomą. Albo wydawało się nam trudne, a w praktyce okazywało się, że jest zupełnie na odwrót. Podróż wiele nas nauczyła i mamy dużo przemyśleń, teraz musimy je tylko ubrać w słowa. Wpis praktyczny na pewno będzie, może nawet niejeden :)

  2. Ivon

    Fajnie z Was wariaci! Wasza corcia ma szczescie!!! Szkoda ze koniec ale
    ..czytam wszystko w wolnych chwilach i b.mi sie podoba.pozdrawiam.

    Aaaa….zdjecia sliczne!

    1. Depresji żadnej nie było, raczej szok… Po powrocie udało nam się przejść do porządku dziennego w miarę szybko, ale prawdę mówiąc, nawet do tej pory wielu kwestii nadal nie potrafimy ogarnąć. Albo raczej – pogodzić się z nimi. Po prostu widzimy, że szczęście w życiu nie polega na grillowaniu i pielęgnacji trawnika… Przynajmniej nie dla nas. Czujemy, że zostaliśmy stworzeni do czegoś innego :) Taka refleksja :)))))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *