The Wave

The Wave

2014_usa_the_wave_13

Dziś spaliśmy dokładnie na granicy stanów Arizona i Utah. Choć tak naprawdę namiot mieliśmy już w samej Arizonie, jakieś 50 metrów od granicy. Rano, żeby wyjechać z darmowego kempingu Stateline, najpierw musimy wjechać do Utah, po stu metrach z powrotem do Arizony i wreszcie znowu do Utah. Niby taki szczegół, ale widocznie dla miejscowych bardzo istotny, skoro nawet przy szutrowej drodze postawiono cały las informujących nas o tym znaków :)

Parkujemy na dobrze już znanym nam parkingu, z którego zaczynaliśmy wędrówkę do Wire Pass i ruszamy tą samą co ostatnio trasą. Początek jest identyczny, ale tym razem po paru zakrętach odbijamy wąską ścieżką w prawo, pod niewielką górkę. Do The Wave nie prowadzi żaden szlak, bo tereny Coyote Butts dzięki wysiłkom BLM nadal zachowują swoją pierwotną formę i póki co nie są w żaden sposób rozwijane, stanowiąc tzw. Wilderness. Po wygranej loterii BLM robi małe spotkanie ze szczęśliwcami, opisując trasę i aktualne warunki i wyposaża każdy zespół w fantastycznie przygotowaną instrukcję ze zdjęciami i współrzędnymi GPS, naprowadzając w ten sposób na właściwą drogę. Czujemy się, jak mała drużyna harcerska bawiąca się w podchody, gdy na naszej drodze wypatrujemy kolejnych charakterystycznych punktów. BLM idzie tym samym na rękę wielbicielom skał, piachów i niesamowitych krajobrazów i pozwala na eksplorowanie terenu na własną rękę, bez konieczności trzymania się sztywno wytyczonego szlaku. Świetna sprawa!

2014_usa_the_wave_05

Po drodze wyprzedza nas chłopak, dzierżący w dłoni jedynie małą butelkę ze słodkim, gazowanym napojem. Nie, to niemożliwe żeby tylko z tym wybierał się na całodzienną wędrówkę do The Wave, albo nawet i dalej. Idziemy wielką, pomarańczową, szorstką i lekko nachyloną skałą i chłopaka widzimy cały czas przed sobą jak na dłoni. Krąży to tu to tam, zbaczając w lewo, w stronę kanionów szczelinowych, których górna krawędź ładnie rysuje się wężowatą szczeliną wśród płaskiej skalistej powierzchni. Po prawej pojawiają się łyse skaliste pagórki. Szlak trzyma się raczej podnóża tych pagórków. My też. Po jakimś czasie chłopak zawraca, podchodzi do nas i zdziwiony pyta gdzie my w ogóle idziemy i co tu można zobaczyć… Opowiadamy o The Wave, o tym że nie ma tu szlaku i o tym, że właściwie to potrzebne jest specjalne zezwolenie, żeby się tu zapuszczać. Strażnicy BLM codziennie kontrolują teren i wędrowcom na gapę potrafią wlepić 1000 dolarów mandatu. Chłopak na szczęście trzeźwo ocenia swoje szanse, pyta o drogę powrotną do parkingu i zawraca. Ufff…

2014_usa_the_wave_06

My idziemy dalej nie mogąc się nacieszyć tymi niesamowitymi formacjami skalnymi, które wyglądają jakby dzieci olbrzymów ulepiły je z pomarańczowej i białej modeliny. Nie możemy się napatrzeć i nacieszyć widokami! Tak malowniczego trekkingu dawno nie robiliśmy! Ostatnio to chyba parę lat temu w Canyonlands… ;)

Nasza instrukcja „mówi”, że przed nami ostatnie już podejście, a za nim cel naszej wyprawy – The Wave. Wspinamy się po szorstkiej skale (niektórzy nawet na czworaka;) ), okrążamy niewielką kałużę, w której żyją maluteńkie słodkowodne krewetki, wychodzimy zza zakrętu i … na dzień dobry słyszymy „schowajcie się, bo my tu robimy zdjęcia!”. Taaaak, to chyba znak, że dotarliśmy na miejsce :D Na górze słynnej Fali, w miejscu typowym do fotografowania siedzi dwóch chłopaków z kraju Kwitnącej Wiśni i jak to na nich przystało, rozłożyli przed sobą po dwa aparaty na statywach i do tego strzelają jeszcze zdjęcia ze smartfonów :D A my brutalnie wchodzimy im w kadr…

2014_usa_the_wave_23

Wybiegamy na górę Fali i stajemy jak zamurowani. Patrzymy, cieszymy oczy, rozglądamy  się i nagle w jednym momencie całe ciśnienie opada. „Pięknie tutaj… tylko czemu ta Fala taka mała???” Tak… to właśnie ten moment w podróżowaniu, w którym rzeczywistość konfrontujemy z naszymi wyobrażeniami i tym czego naoglądaliśmy się na setkach zdjęć… ;) Fala jest wyjątkowej urody, niezwykle kształtna i zupełnie nie z tej ziemi. Tyle, że znika tuż za rogiem… Ale i tak jesteśmy zachwyceni, bo The Wave to dla nas to taka wisienka na torcie, doskonałe zakończenie doskonałego trekkingu :)

2014_usa_the_wave_26

Zatrzymujemy się tu na dłuuuuuższą chwilę, rozmawiamy z innymi ludźmi, którzy też dziś dotarli do The Wave, po czym rozkładamy się na drugie i trzecie śniadanie. Po pewnym czasie inni zbierają się już do drogi powrotnej i zostajemy sam na sam z The Wave. Wreszcie możemy na spokojnie pokręcić się po fali, bez obawy że wejdziemy komuś w kadr.  Podglądamy w wodzie malutkie krewetki będące postałością po prehistorycznym oceanie i bawimy się wspinając to tu, to tam i zaglądając w różne zakamarki… Wreszcie na nas też już czas, więc z wielką niechęcią wracamy. Do zmroku niby jeszcze daleko, ale przed nami minimum dwie godziny marszu. A dobrze wiadomo, że tempo  „marszu”  z ciekawym wszystkiego czterolatkiem jest dość różne i uzależnione od wszystkiego co na drodze można spotkać. A na pustyni zainteresować może dużo! Zarówno ślady płazów i gryzoni na piasku, jak i połacie piasku same w sobie, które wcale nie są gorsze od tych na plaży :D

Po drodze mijamy strażniczkę z wczorajszego losowania i dzielimy się z nią wrażeniami, żartując, że musi być najszczęśliwszą osobą na ziemi, bo może oglądać The Wave na codzień. I do tego nie musi brać udziału w loterii!!! :)

2014_usa_the_wave_28

W pewnym miejscu natrafiamy na roztrzęsionego mężczyznę  – po akcencie wnioskujemy, że to Niemiec – który opowiada, że zgubił tu gdzieś swoją żonę Helen. Ona poszła w jedną stronę zrobić jeszcze parę zdjęć, a on powoli ruszył w drogę powrotną. Ale już od godziny nie potrafi jej odnaleźć… Trochę nas to dziwi, że w takiej okolicy zdecydowali się, żeby się rozdzielić, ale przejmujemy się tym co się stało i obiecujemy pomoc – taką na jaką nas stać w tym momencie, bo sami musimy już iść, żeby zdążyć przed zachodem słońca. Podejrzewamy, że żona poszła w stronę parkingu i czeka już przy samochodzie. Obiecujemy, że gdy tylko dojdziemy do samochodów, to przekażemy Helen wiadomość od niego. Idąc drogą powrotną rozglądamy się uważnie na wszystkie strony, ale gdzieś daleko zauważamy tylko innego mężczyznę.

Za sobą słyszymy, jak mężczyzna nawołuje swoją żonę. Skoro z daleka słyszymy jego nawoływanie, to na pewno słyszelibyśmy też wołanie o pomoc. Jako że tempo mamy dość powolne, to tuż pod koniec szlaku mija nas ten sam Niemiec, bez Helen, za to w towarzystwie trzech Amerykanów, których spotkaliśmy już wcześniej w drodze do Wave’a, a później na samej Fali. Wszyscy mamy przeczucie, że zaginiona żona powinna już dawno być przy samochodzie. Niestety tym razem przeczucia nas zawodzą… Helen na parkingu nie ma, a jej mąż najwidoczniej toczy ze sobą wewnętrzną walkę – wracać czy nie wracać? Poszukiwania na własną rękę wydają się głupotą, w dodatku za chwilę zapadnie zmrok i zrobi się naprawdę zimno… Teren mimo że jest piękny, do najbezpieczniejszych nie należy, a wiemy, że parę osób straciło już tutaj życie. Wiemy też, że niewiele możemy w tej sytuacji pomóc i całą nadzieję pokładamy w strażniczce BLM, która doskonale zna teren i ma ze sobą radio, przez które może wezwać pomoc.

Odjeżdżamy w dalszą drogę, nie mogąc pozbyć się powracających co rusz myśli o tym, czy Helen się odnalazła. Oraz tych, że trzeba być niezwykle uważnym, nie rozdzielać się, nie przeceniać swoich możliwości … i mieć respekt. Taki sam jak przed wysokimi górami.

2014_usa_the_wave_30

PS. Szukając w internecie informacji o Helen trafiliśmy na bloga Teda – jednego z Amerykanów, których spotkaliśmy tego dnia – który opisał dokładnie tę samą historię. Według jego relacji, następnego dnia zadzwonili do biura BLM i dowiedzieli się, że żadna akcja poszukiwawcza nie została wszczęta, więc Helen w jakiś sposób musiała się odnaleźć.

A Ted na swojej stronie opisał też spotkanie z pewną parą i ich córką – czyli z nami ;) Zaraz wysyłamy do niego e-mail, żeby podziękować za super zdjęcie, które nam zrobił na Fali :) Ale ten świat jest mały!

20 Comments

  1. Ewa

    Cudowne miejsce. Mam nadzieję, że dotrę tam kolejnym razem (i też będę miała szczęście ;)). W zeszłym roku już za dużo upchałam jak na 8-dniowy road trip. Zdjęcia macie cudowne, również te holenderskie ;)

    1. Z tego co widzieliśmy, to całkiem sporo ludzi wygrywało za pierwszym razem! Mam w ogóle wrażenie, że większość ludzi wpada na losowanie tylko raz, próbując po prostu szczęścia w drodze pomiędzy Arches a Bryce. Granie nic nie kosztuje, więc warto spróbować :))) Trzymamy kciuki, spróbuj też online!

  2. Ada

    Czy mogę tu zadać pytanie z zupełnie innej beczki? Gdzieś kiedyś w opisach pisaliście, że lubicie Dolomity. Czy możecie polecić jakieś miejsce/miasteczko z ładnymi widokami w Dolomitach na kilkudniowy pobyt z małym (2,5) dzieckiem? Jeśli to pytanie tu nie pasuje to skasować :) Stany na razie za daleko, trzeba zadowolić się Europą ;)

    1. My Dolomitów nie lubimy, my je kochamy! :))) Tyle, że to co w nich najpiękniejsze, czyli wspinaczka i via ferraty, niestety nie jest dla małych dzieci. Z tego też powodu nie wybraliśmy się tam jeszcze z Anią, czekamy aż trochę dziewczyna podrośnie, żeby wskoczyć w uprząż.
      Ciężko mi polecić jakieś konkretne miejsce w Dolomitach, bo jest ich po prostu wiele. Choć chyba najbardziej lubimy wracać w rejon Tofan. Z małym dzieckiem na pewno bez problemu podejdziecie pod widokówkowe Tre Cime di Lavaredo. Wjedźcie też gdzieś kolejką, bo z góry widoki są najładniejsze!
      Jeśli chodzi o nocleg, to też nic nie możemy polecić, bo zawsze spaliśmy pod namiotem i to najczęściej na dziko :)

  3. Napisałabym, że uwielbiam ten księżycowy krajobraz, ale księżyc nie jest ani taki kolorowy, ani tak cudownie ukształtowany. A jednak widząc wasze podskoki tak sobie właśnie wyobrażam zwiedzanie tego miejsca – dalekie, swobodne skoki przy mniejszej dawne grawitacji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *