A na koniec Skalne Łuki

A na koniec Skalne Łuki

2014_usa_arches_01

Z Escalante jedziemy prosto do Moab. Najkrótszą możliwą drogą i niemal bez przystanku. Kto tam był, ten rozumie, że żal nam serca ściska, gdy te niesamowite krajobrazy zza okna po prostu mijamy. Dajemy się skusić jedynie na „zmarnowanie” godziny czy dwóch w Capitol Reef. Kilka lat temu ten park minęliśmy w pędzie, tym razem miało być inaczej … ale wakacje nagle skurczyły się nam do zaledwie paru dni i to już niestety droga powrotna… A przed nami jeszcze pół Stanów do przejechania :/

Ale wracając do Utah… Mkniemy do Moab i sąsiadującego z nim parku ze skalnymi łukami. Celowo wybieramy Arches, jako miejsce na pożegnanie z zachodnim USA: jest malownicze, spektakularne, jakby ulepione z plasteliny, formacje skalne, łuki które na pewno utkwią Ani w pamięci i jak na zakończenie przystało – bez wielogodzinnego chodzenia. Zakładamy, że na koniec ma być lajtowo. I w sumie jest. Bo park Arches już znamy i nie musimy jeździć na wariata od jednego do drugiego punktu widokowego. Ale gdy przyjeżdżamy na miejsce, to i tak doznajemy małego szoku. Zazwyczaj jest tu pełno ludzi, ale tym razem wpakowaliśmy się w sam początek jakiegoś długiego weekendu, o którym w ogóle nie mieliśmy pojęcia. I to co się dzieje w mieście i w samym parku, to jakiś cyrk.

2014_usa_arches_03

Po tylu tygodniach spędzonych z dala od tłumów, czujemy się tutaj naprawdę nieswojo. Tłumy na kempingu to jedno. One akurat mają nawet swoje pozytywne strony, bo jak na amerykańskie świętowanie przystało wszystko jest tu w rozmiarze xxl i od sąsiadów z namiotu obok dostajemy kawał ciasta, który się nie zjadł ;) Za to co się dzieje w samym parku już takie przyjemne nie jest. Przed wjazdem tworzą się korki, a parkować trzeba w rowie, bo parkingi są na maksa przepełnione.

2014_usa_arches_02

Zachód słońca przy Delicate Arch to komedia. Skalisty amfiteatr naprzeciwko słynnego łuku zapełniony jest co do centymetra. Na okolicznych skałkach ludzie siedzą jak gołębie na pomnikach. Pod samym łukiem grupa uczniaków rodem z Dojczlandu rozkłada się na skale tworząc jakiś napis. W chwili gdy słońce powoli zaczyna zachodzić i światło robi się ciepłe i idealne na focenie, bez przerwy ktoś wchodzi pod łuk by sobie zapozować. A reakcja fotografów niczym się nie różni od zachowania na stadionie. Głośne gwizdy i krzyki w stylu „spadaj stamtąd!!!”.  Szkoda słów normalnie.

2014_usa_arches_09

Kolejny poranek przynosi kolejne rozczarowania. Akurat gdy docieramy pod niesamowity podwójny łuk Double Arch, w to samo miejsce zwala się typowo amerykański orszak ślubny. Nie, nie przeganiają nas. Grzecznie tylko proszą, żebyśmy sobie poszli gdzie indziej. Jednak wszyscy mają to głęboko w nosie i zostajemy całkiem niedaleko młodej pary, bo to w sumie całkiem niecodzienna okazja – uczestniczyć w amerykańskim ślubie w plenerze. I to w takim miejscu! Panna młoda rozczarowuje co prawda nieco naszą Anię swoją zwykłą krótką sukienką, kolorowymi tatuażami i harleyowskimi kozakami, ale i tak Ania z zaciekawieniem uczestniczy w całej uroczystości, która trwa może kilkanaście minut. Zaraz po buziakach i gratulacjach wszyscy rozchodzą się w swoją stronę.

2014_usa_arches_16

Idziemy do łuków po drugiej stronie drogi. Choć szczerze powiedziawszy już nam się wszystkim trochę nie chce. Jedyne co widzimy to przewalające się tłumy. Wytchnienie znajdujemy z tyłu łuków North i South Window, w miejscu gdzie najwidoczniej już mało komu chce się dochodzić. Dopiero tam w spokoju i ciszy cieszymy się otaczającym nas krajobrazem i ładujemy akumulatory. Nie mamy jednak już ochoty na więcej. Bez najmniejszego żalu pakujemy się do samochodu i wyjeżdżamy z parku. Trochę szkoda, że głośny długi weekend akurat trafił się właśnie teraz. I to tak na pożegnanie z dzikim zachodem… Opuszczamy Moab z mieszanymi uczuciami … Z jednej strony uciekamy od zgiełku, z drugiej jednak strony podświadomie już za tą okolicą tęsknimy. I wiemy na pewno, że jeszcze tu kiedyś wrócimy :)

3 Comments

    1. Poważnie, są tam jakieś znaki? Chyba tłum je całkowicie zasłonił, bo żadnego nie widzieliśmy. Ale fakt, nawet gdyby były zakazy wielkości billboardów, to i tak zawsze znajdzie się ktoś, kogo one nie dotyczą.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *