Luksus w Vancouver

Luksus w Vancouver

2014_kanada_vancouver_02

Są takie przyjemności, które podczas długiej podróży osiągają pułap dóbr luksusowych. Co najśmieszniejsze w normalnym życiu nie nazwalibyśmy ich nawet przyjemnościami, ale raczej oczywistymi oczywistościami, których istnieniem na co dzień człowiek nie zaprząta sobie nawet głowy. No by czymże innym niż zwykłą codziennością jest po prostu ciepła, czysta łazienka z zawsze funkcjonującym prysznicem i z kibelkiem, nad którym człowiek nie musi zawisnąć w powietrzu, bo… kibelek jest po prostu czysty. Albo takie przytulne łóżko, z pachnącymi poduchami i kołdrą, z których nie chce się rano wychodzić. Albo trzecia z kolei poranna pyszna kawa zaparzona w prawdziwym ekspresie popijana leniwie na słonecznym tarasie. A jak jeszcze dodać do tego plotki z dawno nie widzianą przyjaciółką, wspólne pichcenie, długie wieczorne pogaduchy i wylegiwanie się w bąbelkującym jacuzzi, to cała ta mieszanka daje nam luksus cenniejszy niż hotel pięciogwiazdkowy ;)

W takim właśnie luksusie pławimy się niemal cały tydzień w Vancouver. W domku goszczących nas przyjaciół jest nam tak dobrze, że zwiedzanie miasta odchodzi na dalszy plan. Staje się to chyba naszą tradycją, że zawsze w przyjaznych domach zapominamy o tym co okolica ma do zaoferowania i o tym że pasowałoby jechać dalej:) Tak było i w Phnom Penh, i w Santiago, i w Chicago i teraz tu w Vancouver.

2014_kanada_vancouver_15

Vancouver kusi nas głównie okolicami. Plątanie się po mieście odpuszczamy sobie, na rzecz plaż, zachodów słońca, parków i gór.

Szczególnie wspominać będziemy wypad na Grouse Mountain, słynną w okolicy górę, na którą można albo wyjść albo wyjechać kolejką. W naszych wyobrażeniach góra w mieście, na którą wyjeżdża kolejka, to taka typowa górka na niedzielne poobiednie spacery. Nie zastanawiamy się więc czy iść czy dać się wywieźć, tylko dziarsko maszerujemy w stronę początku szlaku Grouse Grind. A tam wielkie tablice informujące o tym, że szlak jest wymagający i że jak na niego wchodzisz to tylko na własną odpowiedzialność i ryzyko. Śmiejemy się tylko z tych ostrzeżeń i idziemy przed siebie.

2014_kanada_vancouver_09

No i … od samego początku zaczyna się robić … interesująco ;) Pniemy się stromo pod górę po czymś w rodzaju wąskich schodów z wysokimi stopniami. Ania daje sobie doskonale radę, bo przecież nóżki ma jak z gumy, a podniesienie kolana do brody to dla niej kolejna zręcznościowa zabawa ;) Nie mniej jednak po jakimś czasie zaczynamy się męczyć i z tego zmęczenia nawet posapywać. Pocieszamy się, że szczyt już na pewno niedługo, bo już jakiś czas idziemy… W tym samym momencie na drzewie zauważamy znak „1/4″… Nie mówimy tego głośno, żeby nie zniechęcać najmłodszej uczestniczki i brniemy dalej :)

Na schodach mijają nas kolejni biegacze. Płci obojga, w wieku przeróżnym. Jeden za drugim biegną po tych stromych „schodkach” złoszcząc się czasami na takie zawalidrogi jak my. Dowiadujemy się, że Grouse Grind jest szlakiem, który wiele ludzi pokonuje na czas. Wyobraźcie sobie przebiec 2830 schodów na przestrzeni 2,9 kilometra, 853 metrów przewyższenia. Wprawieni biegacze przebiegają Grouse Grind średnio w 90 minut. Nasza dzielna Ania potrzebuje na pokonanie tego dystansu zaledwie dwa razy więcej czasu! Nie ma się co dziwić, że na szczycie zostaje nagrodzona brawami, gratulacjami i lodami! :)

2 Comments

  1. Natalia Tokarczyk

    Napiszę tylko jedno: doskonale rozumiem to pragnienie ,,zwykłego” luksusu:) My dziś po dwóch nocach na plaży znów nie mamy ciepłej wody… W dodatku jest zimno! W Hondurasie! Pozdrawiam!

    1. Wygląda na to, że łazienka wraz z całą zawartością, jest obiektem westchnień nie jednego podróżnika :) No bo jak tu nie tęsknić za ciepłą wodą??? Albo pralką??? :)))
      Ale co tam! Nocleg na plaży w Hondurasie wart jest wszelkich niedogodności :D Byle się Wam tylko ociepliło! :)))

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *