Pierwsze dni w Kanadzie

Pierwsze dni w Kanadzie

2014_kanada_bugaboo_01

Montana żegna nas niesamowicie miło! W zupełnie niepozornym miasteczku, którego nazwy nawet nie pamiętamy, porywamy pyszną pizzę. Tak pyszną, że gdybym mieszkała w okolicy, to stołowałabym się tylko i wyłącznie w tej pizzeri :) Następnie na chybił trafił skręcamy nad jedno z jezior i zachęceni sporym kawałkiem płaskiego terenu i kamiennym kręgiem po ognisku zostajemy tam na noc. Tak niesamowitej miejscówki nie mieliśmy już dawno!

Kolejnego dnia w małym, przydrożnym sklepiku uzupełniamy zapasy – głównie wody – bo w Kanadzie ponoć drożej …  i wreszcie … taaadaamm! przyjeżdżamy pod granicę:) Trzeba przyznać, że czujemy dość spore podekscytowanie:)  Kanada do tej pory wydawała nam się jakaś taka bardzo egzotyczna i niedostępna jak Syberia niemalże,  a dziś jesteśmy już tuż tuż! Pani w okienku na granicy wypytuje nas troszkę o plany, ale chyba głównie z ciekawości i chwilę później odbieramy paszporty z pieczątkami ze słynnym kanadyjskim liściem. Czerwonym, a co! :)

Po tej stronie granicy niby podobnie niż na południu, a jednak trochę inaczej. Nie potrafimy dokładnie nazwać tego co widzimy i czujemy … ale pierwsze nasze wrażenie jest identyczne. W Kanadzie jest jakoś tak bardziej europejsko. Nawet warunki na szosie są zdecydowanie różne od tych amerykańskich – już po przekroczeniu granicy zaczęło się przekraczanie prędkości i wyprzedzanie na potęgę. Taka trochę ułańska fantazja za kierownicą :)

2014_kanada_bugaboo_06

Jedziemy przed siebie, nie zatrzymując się wiele, bo znów zaczyna się chmurzyć i pokropywać. Z rozpędu dojeżdżamy do Radium – ostatniego miasteczka przed parkiem narodowym Banff. Planujemy tu spać tylko jedną noc, jednak poznany przy śniadaniu kanadyjczyk wybija nam ten pomysł z głowy pukając palcem w kalendarz i opowiadając, że jutro zaczyna się ostatni, długi, wakacyjny weekend i to co się będzie w Banff działo przekracza wszelkie wyobrażenia. Korki na ulicach, korki na szlakach, korki pod prysznicem… „Tak na pewno nie chcecie zapamiętać Banff!”. Przyznajemy panu rację i zostajemy w Radium aż do zakończenia długiego weekendu.  Czas ten wykorzystujemy na zrobienie prania, zabawy, pichcenie. Jednego dnia wybieramy się w miejsce polecone nam przez właściciela hostelu – do oddalonego o jakieś 70 km pasma gór Bugaboos. Większość trasy do Bugaboos oczywiście pokonujemy szutrem, który wcale nie jest tak straszny jak go niektórzy malują i gdy tylko wyłania się przed nami wielki skalny ząb Hound’s Tooth otulony imponującym lodowcem, już wiemy że warto było przyjechać. Trochę oczywiście żałujemy, że i lodowiec i ten granitowy ząb podziwiać możemy tylko z parkingu. Może gdybyśmy wiedzieli ciut wcześniej o tym, że można tu po tak niesamowitych górach połazić – bo są i szlaki i schroniska – to wzięlibyśmy ze sobą zapasy na parę dni? A może nie ma co żałować, tylko wrócić tu następnym razem?

4 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *