Ciepło, cieplej, gorąco!

Ciepło, cieplej, gorąco!

2014_usa_yellowstone_gejzery_02

Symbolem Yellowstone był dla nas od zawsze Old Faithful. Najbardziej przewidywalny gejzer w parku, zbierający taką widownię jak mało co. Tam też wybieramy się na dzień dobry. Już cała otoczka mówi nam wyraźnie, czego możemy się spodziewać. Duży parking, wielki sklep, visitor center, lodge, deptaki, barierki … i on! Otoczony półkolistym drewnianym pomostem, na którego brzegu niczym w teatrze stoją dwa rzędy drewnianych ławeczek. Ławeczki zdają się w ogóle nie pustoszeć, ciągle ktoś na nich siedzi, czekając na kolejną erupcję. Zasiadamy i my. Za naszymi plecami zagęszcza się niemożliwie, a setki aparatów, kamerek i iphonów czekają w gotowości. Wreszcie Old Faithful wybucha! Wysoki strumień wody leci prosto w niebo, a gdy pokaz się kończy gejzer zostaje nagrodzony brawami…

2014_usa_yellowstone_gejzery_01

Kolejnego dnia dość zdystansowani do tematu bierzemy się za zwiedzanie okolicy słynnego Old Faithful. Szlak oczywiście jest fantastycznie przygotowany, idziemy sobie od cudeńka do cudeńka, zaglądamy to tu to tam, gdy nagle widzimy w oddali gejzer, który właśnie zaczyna wybuchać. To Castle! Idziemy w jego kierunku, bo ponoć erupcja mu się raz na dzień zdarza i to w dodatku o bliżej nie określonej godzinie. Jednak nie spieszymy się jakoś bardzo, a ten wybucha i wybucha i wybucha! Tu wreszcie możemy podejść bliżej, usiąść i jakoś tak w spokoju wczuć się w atmosferę. Siedzimy tak z pół godziny, zjadamy drugie śniadanie, a Castle ciągle pokazuje co potrafi, bulgotając, wyrzucając z siebie strumienie wody, a na koniec długo świszcząc niczym lokomotywa. Nooo … wreszcie czujemy się ukontentowani :)

2014_usa_yellowstone_gejzery_13

Parę kilometrów i parę gejzerów dalej widzimy pierwsze naprawdę kolorowe źródło. Jest niesamowite! Przy brzegach tęczowe, a w środku niebieściutkie. Do tego tak czyste, że gołym okiem widać jego przepaścistą głębię. Zafascynowani ruszamy dalej. Do kolejnego skupiska geotermalnych cudeniek. Gejzerów i gejzerków jest tu całe mnóstwo. Tak samo syczących fumaroli. Kolorowe źródełka przestajemy liczyć po dwóch dniach. Ulubionym miejscem Ani zostaje skupisko bulgotających błotek w przeróżnych kolorach, które pachną … szyneczką! :) Dla mnie Norris Porcelain Basin jest miejscem numer jeden – jesteśmy tam sami przed samym zachodem słońca, małe gejzerki syczą jeden przez drugi, odbijając się przy okazji w wodzie jak w lustrze, kolory podłoża są takie pastelowe, delikatne. Nie widziałam jeszcze tak magicznego miejsca.

2014_usa_yellowstone_gejzery_09

Ciekawi nas także okolica Mud Volcano, bo akurat w tym miejscu gorąca lawa buzuje tylko jakieś 5 kilometrów pod powierzchnią ziemi. Już na parkingu czuć zgniłe jaja i siarkę, w okolicy znajduje się Sulfur Caldron, jezioro pełne kwasu, oraz jaskinia, z której z sykiem wylatują w powietrze kłęby gorącej pary. To Paszcza Smoka, Dragon’s Mouth. Wydaje się, że ilość tych geotermalnych atrakcji w Yellowstone jest nie do ogarnięcia, ale w sumie nie ma się co dziwić. Znajdujemy się w końcu w ogromnej kalderze superwulkanu, którego trzy potężne erupcje w dalekiej przeszłości najprawdopodobniej wywróciły świat do góry nogami.

2014_usa_yellowstone_gejzery_24

W ostatniej kolejności dojeżdżamy na północ, do formacji Mammoth Hot Springs, miejsca całkowicie innego niż wszystko, co do tej pory w Yellowstone widzieliśmy. Białe tarasiki Mammoth od razu kojarzą nam się z tureckim Pamukkale, po którym spacerowaliśmy kilka lat temu i tym razem ze zdumieniem po raz pierwszy w Ameryce stwierdzamy, że wcale nie są rozmiaru XXL, ale wręcz dużo, dużo mniejsze! Turcja wychodzi tu obronną ręką, bo Pamukkale w kategorii tarasów są bezkonkurencyjne!

2014_usa_yellowstone_gejzery_17

Chodząc tak wśród dymków i gejzerów wiele razy dochodzimy do wniosku, że dobrze zrobiliśmy jadąc przez świat w tą stronę, a nie na odwrót i zajechaliśmy tu dopiero teraz… Bo Yellowstone bije na głowę wszystkie inne cuda geotermalne jakie do tej pory widzieliśmy! Co prawda nie ma tu takiej wolności i nie do wszystkiego można podejść z bliska, żeby dotknąć i posmakować, tak jak to miało miejsce na chilijskim El Tatio czy boliwijskim Sol de Mañana…  ale Yellowstone zdecydowanie nadrabia wielkością, ilością i niesamowitymi kolorami tęczy, których tam nie widzieliśmy! A już nowozelandzkie Rotorua i Orakei Keraki, które tak bardzo nam się wtedy podobały, teraz niestety lądują w rankingu na szarym końcu…

4 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *