El Tatio w dwóch odsłonach

El Tatio w dwóch odsłonach

2014_chile_el_tatio_12

Dzwoni budzik, jest czwarta rano. Zwlekam się z łóżka, starając się nie zbudzić dziewczyn. Przy świetle latarki wstawiam grzałkę do kubka z wodą i po kolei wrzucam na siebie wszystko co mam. Siadam z kawą tuż przy samych drzwiach i za chwilę słyszę ciche skrobanie. To Szymon. „Gotowi?” „Jadę sam, Ania się przeziębiła i ma gorączkę. Dziewczyny zostają…”

Za chwilę jest też Magda, więc pakujemy się w trójkę do auta. Jest 4:30, w ciemności ruszamy na północ. Droga, która miała być wąska i niebezpieczna, okazuje się być całkiem niezła i na miejsce docieramy grubo przed czasem. Kupujemy bilety wstępu i od razu chowamy się z powrotem do auta bo tu, na wysokości 4300 metrów jest przeraźliwie zimno. Zjeżdżamy do doliny i w ciemności szukamy drogi pomiędzy kłębiącymi się dymami. Zatrzymujemy się na małym parkingu w samym centrum pola z gejzerami. Tuż obok stoi już bus, a przed nim grupa wycieczkowiczów zabiera się do śniadania. Na tym mrozie… My wolimy zjeść swoje buły grzejąc się w aucie. Do wschodu słońca jeszcze daleko, ale w pewnym momencie nie możemy już wytrzymać i wychodzimy buszować między gejzerami.

2014_chile_el_tatio_04

Rozchodzimy się wśród dymów, z każdej strony dochodzi bulgotanie i syczenie. Co kawałek wybuchają niewielkie gejzerki, a płynąca z nich woda szybko stygnie i zamarza tworząc niezłe lodowisko. Od razu rzuca się w oczy, że wszędzie można wejść i wszystkiego podotykać, jedynie wokół kilku gejzerów ułożone są kręgi z kamieni. Poza tym żadnych płotów, wszystko wygląda bardzo naturalnie.

Na szczytach gór pojawiają się pierwsze promienie słońca, ale w dolinie nadal panuje półmrok. Dopiero tuż przed ósmą zza gór wychodzi słońce i rozpoczyna się prawdziwa gra światła i cieni. Robi się coraz cieplej i lód wokół gejzerów zaczyna topnieć. Chodzę po polu gejzerowym wzdłuż i wszerz aż w najdalszym zakątku odnajduję bulgotające błotka w przeróżnych kolorach. Kiedy wracam z powrotem do Magdy i Szymona, okazuje się, że minęły już trzy godziny i przy gejzerach nie został już nikt oprócz nas i jednego Anglika chodzącego z miejsca na miejsce ze statywem. Słońce jest już wysoko i powietrze nagrzało się już na tyle, że z porannej zadymy pozostały już tylko nieliczne dymki. W tym momencie jeden z gejzerów zaczyna wyjątkowo wysoko sikać, wbrew zapewnieniom agentów z biur turystycznych o tym, że gejzery wybuchają jedynie przed wschodem słońca.

2014_chile_el_tatio_07

Wreszcie pakujemy się do auta i podjeżdżamy jeszcze do małego baseniku z gorącą wodą. Jakoś nie chce nam się kąpać, zamaczam jedynie ręce i ruszamy w drogę powrotną. Tym razem jedziemy znacznie dłużej, bo wreszcie możemy obejrzeć okolice, przez które przejechaliśmy w zupełnych ciemnościach. Zatrzymujemy się co chwilę, żeby porobić zdjęcia zwierzętom, których o tej porze jest wyjątkowo dużo. Szkoda tylko, że nie ma z nami dziewczyn, one uwielbiają vicunie. Gejzery też będą musiały kiedyś zobaczyć…

. . .

KILKA DNI PÓŹNIEJ…

2014_chile_el_tatio_01

Godzina 3:30. Dzwoni budzik. Na wakacjach to dla mnie sam środek nocy, ale wyskakuję szybko z łóżka i ubieram się na cebulkę we wszystko co mam: skarpety, spodnie, t-shirt, bluza z długim rękawem, polar, sweter, kurtka, szalik, czapka, rękawiczki. Wychodzę przed hostel i w ciemności czekam na wycieczkowego busa. Jest zimno! Szybko na głowę naciągam kaptur i przeskakuję z nogi na nogę. Na szczęście po piętnastu minutach przyjeżdża „mój” bus z pięcioma innymi wycieczkowiczami. Będzie kameralnie, cieszę się. Jedziemy dość długo, ale droga do gejzerów mija spokojnie, przewodnik zatrzymuje się od czasu do czasu i serwuje nam różne opowieści. Po angielsku dla mnie, po hiszpańsku dla całej reszty.

Na miejscu jesteśmy około 6 nad ranem i szybko zaczynamy się integrować, rozmawiając o … pogodzie! ;) Nic dziwnego – jest bardzo zimno i wszyscy trzęsiemy się z zimna powtarzając w kółko frio…frio…frio! Przewodnik zagania nas do jednego z gejzerów, opowiada co nieco o obszarze El Tatio i daje nam czas wolny. Pół godziny. Chodzę między bulgotającymi gejzerami czekając na wielki spektakl. No i sprawdzając co rusz zegarek. Pół godziny mija zbyt szybko, słońce jest ciągle schowane za górami, a w międzyczasie niestety żaden z gejzerów nie pokazał co potrafi. No nic … Czas na śniadanie. Popijamy gorącą czekoladę rozmawiając ze sobą. Jest wesoło, bo i chilijska rodzina i dwóch Włochów znają angielski na tym poziomie co ja hiszpański, więc nasze rozmowy wymagają sporego machania rękami, ale dajemy radę ;) Po śniadaniu zostajemy zapakowani w busik i odtransportowani do gorących źródeł. Z żalem patrzę na dolinę z gejzerami, nad którą właśnie w tym momencie zaczyna wschodzić słońce. Pół godziny w tak niesamowitym miejscu, to zdecydowanie zbyt mało …

2014_chile_el_tatio_05

Kolejnym punktem wycieczki jest kąpiel w gorących źródłach. Mamy na to znów 30 minut, więc całą bandą szybko biegniemy w stronę przebieralni. Na brzegu basenu ściągam z siebie po kolei  wszystkie warstwy cebulki: rękawiczki, czapkę, szalik, kurtkę, sweter, polar, bluzę z długim rękawem, t-shirt, spodnie, skarpety … brrr … jest zimno! Woda na szczęście jest przyjemnie ciepła, a piasek na dnie gorący. Zagrzebuję głęboko zmarznięte dłonie i stopy i wreszcie przestaję czuć zimno. Oczywiście do momentu, gdy trzeba wychodzić z wody … :) Nawet bez zegarka wiem, że to już czas, bo kierowcy pokrzykują z brzegu basenu na swoje grupy.

2014_chile_el_tatio_18

W końcu trzeba się spieszyć, bo czekają na nas jeszcze dwie atrakcje: miasteczko Machuca  i dolina kaktusów. Machuca jest ciekawa i malownicza, a o tej godzinie ożywa na potrzeby turystów. Mieszkańcy wychodzą przed malutkie domki i próbują zarobić choć trochę grosza – to śpiewając, to sprzedając skarpety, po grillując szaszłyki z lamy. Zaś dolina kaktusów to lekka ściema, w porównaniu z tym co widzieliśmy w Argentynie.

Mimo tego że tempo wycieczkowe jest zdecydowanie dużo szybsze niż nasze własne i  że patrzę dziś dużo częściej na zegarek niż przez ostatnie parę miesięcy, to bardzo się cieszę, że wykupiłam tą wycieczkę! Gejzery przecież uwielbiam, a nie wiadomo kiedy i czy w ogóle będę tu następnym razem…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *