Budzimy się przed południem i resztki snu przeganiamy czarną kawą pitą jeszcze w cieplutkim łóżku. Ania w międzyczasie wybiega z domku i biegając po polu namiotowym woła: „El perro! Gdzie jesteś?”. Chwilę później biega już ze swoim nowym kudłatym przyjacielem i próbuje nas namówić, żebyśmy poczęstowali psiaka szynką. Po śniadaniu ruszamy na zakupy. A w sklepie każdego dnia jest inny asortyment: Jedego dnia przypływa ser żółty i sześciopaki Escudo, drugiego banany i hiszpańskie Mahou, trzeciego boczek i znów Escudo. Wygląda na to, że na Wyspie Wielkanocnej jedzenia może zabraknąć, ale sześciopaki muszą być zawsze na stanie :)
Popołudniami zwiedzamy tę niesamowitą wyspę. Wypożyczoną od właściciela kempingu terenówką wyruszamy na drugi koniec wyspy. I na plażę, i do majestatycznych moai, i do wulkanów. Każde z tych miejsc jest inne i zachwycające!
Na zboczach wulkanu Rano Reraku znajdujemy wielkie popiersia moai, zakopane w ziemi i powykrzywiane na różne strony. Dochodzimy do krateru z prześlicznym jeziorkiem, ale odpuszczamy dalszą drogę na samą krawędź wulkanu, mimo tego że po drugiej stronie jeziora kusi amfiteatr z kolejnymi moai. Szlak wydaje się być zamknięty, nad brzegiem jeziora szaleją dzikie konie, ale najgorsza ze wszystkiego jest unosząca się woń zdechłego czworonoga, którego nie jesteśmy w stanie z Anią znieść ;)
Przy słynnych posągach Tongariki spędzamy chyba najwięcej czasu! Wielka łąka służy nam za plac zabaw i miejsce do odpoczynku. Leżymy długo na trawie, skaczemy po kamieniach i pagórkach, robimy wianki na głowę, wtapiamy się w otoczenie udając kolejne moai… Jest nam tam bardzo sielankowo!
Niesamowity klimat mają też poprzewracane Ahu Akahanga. Przypominają trochę rozrzucone w nieładzie zabawkowe ludziki, którym pospadały z głów czapki i poturlały się w różnych kierunkach. Tak naprawdę jedna taka czapka waży tyle co dwa słonie i to coś co je porozrzucało, musiało uderzyć w moai z naprawdę wielkim impetem. Być może było to to samo tsunami, które kilkadziesiąt lat temu zmasakrowało Tongariki? Musimy to kiedyś doczytać …
Najbardziej jednak zaskakuje nas wulkan Rano Kau i odrestaurowana kamienna wioska Orongo wybudowana na jego szczycie. Do tej pory zupełnie nie mieliśmy pojęcia o tym, że na Wyspie znajdują się resztki wiosek, starożytne malowidła i rzeźby w skałach. Zaciekawieni tym faktem docieramy i do jaskini z malunkami i paru skał z płaskorzeźbami.
W te dni kiedy nie mamy do dyspozycji samochodu, docieramy nie dalej niż na plac zabaw w Hanga Roa. W spacerach zazwyczaj towarzyszy nam zaprzyjaźniony el perro, który chodzi za Anią krok w krok. Wieczory spędzamy we wspólnej kempingowej kuchni, najpierw kucharząc, a następnie ucząc się hiszpańskiego u źródeł czyli rozmawiając z naszymi hiszpańskimi wspólokatorami. Do rozświetlonej kuchni wbiegają raz na czas wielkie jak kciuk cucarachas, a polowanie na nie staje się od razu wieczornym rytuałem :) Ostatniego wieczoru Ania uzbrojona w mój japonek sama dzielnie stawia czoła biegającemu kalaluszkowi, czym oczywiście rozśmiesza nas niemal do łez!
Tydzień na wyspie mija nam bardzo przyjemnie i wyglądamy jakbyśmy zapuścili tu korzenie, w porównaniu z innymi turystami wpadającymi na trzy dni i galopem zaliczającymi wschody i zachody słońca. To magiczne miejsce niesamowicie mnie zdumiewa – wylądowaliśmy na małej wyspie pośrodku Pacyfiku, do najbliższego kontynentu mamy około 4000 kilometrów, otaczają nas tajemnicze moai, inna kultura, całkowicie nowy język … a my czujmy się tu tak swojsko… trochę jak u mamy ;)
Ale Wam super… tak jak już wcześniej pisałem, musimy tam kiedyś pojechać, a Wasza trójka po rak kolejny raz nas utwierdza w tej decyzji.
trzymajcie się…
Przepiękne miejsce! Jesteście pierwszymi ludźmi, którzy mi je pokazali:) Dzięki!
Zdjęcie z moai ktory posiada oczy jest niesamowite! to niebo, jak niedbale namalowane. Jaki sprzęt fotograficzy/obiektywy posiadacie?
Mamy Canon 60D z obiektywem 15-85. Niebo to akurat zasługa filtra polaryzacyjnego ;)
Kochani – jak my kochamy to miejsce i jak bardzo dobrze tam się czuliśmy, też tak swojsko, macie rację! Sześć lat temu też otaczały nas psy, które spacerowały wszędzie gdzie my – pozdrówcie od nas Biszkopta, Tiramisu Jacka i Prince’a Polo – tak nazwaliśmy nasze ulubione perros :) Pozdrowienia!
hej, mam pytanie logistyczne, niby googlowalam ale jeszcze się upewniam;-) jak dostaliscie sie na wyspe? to prawda że jedyna opcja to LAN?
Dokładnie tak. Wygląda na to, że LAN ma monopol na loty na Wyspę Wielkanocną i od lat nic się w tym temacie nie zmieniło. Co więcej, jeszcze trzy lata temu można było lecieć bezpośrednio z Santiago de Chile i z Limy, ale teraz pozostały już tylko loty z Santiago. Raz w tygodniu jest jeszcze lot z Papeete, też z LAN-em.
My akurat do Am. Płd. lecieliśmy z Nowej Zelandii i najpierw mieliśmy nadzieję, że na Wyspie Wielkanocnej uda nam się zatrzymać po drodze. Chcieliśmy się załapać właśnie na ten lot z Papeete, ale ten wariant cenowo okazał się dla nas nie do przeskoczenia. Udało nam się za to dorwać tani lot z Qantas z Auckland przez Sydney do Santiago de Chile, tam wykonaliśmy w tył zwrot i polecieliśmy na tydzień na Wyspę Wielkanocną :)
Witam, jestem pod wrazeniem Waszych podrozy:) Szczegolna uwage przykuly mi Wasze zdjecia. Czy zabieracie 'fotografa’ ze soba? Chodzi mi o piekne zdjecia rodzinne. Goraco pozdrawiam:)
Jasna sprawa, bez prywatnego fotografa rodzinnego nigdzie się nie ruszamy ;) Zawsze podróżuje z nami w plecaku i kiedy tylko nadarza się okazja wyskakuje z niego, ustawia nas w tak zwanej pozycji dnia i krzyczy cziiiiiiiizzzzz ;))) Przekażę mu, że spodobały Ci się jego zdjęcia, na pewno się ucieszy :) Również gorąco pozdrawiam :)