Cristo Redentor

Cristo Redentor

2014_argentyna_cristo_redentor_12

Wskakujemy w naszą srebrną strzałę i tak szybko jak to tylko możliwe wracamy w stronę chilijskiej granicy! Tak bardzo podobały nam się widoki, które mijaliśmy po drodze do Mendozy, że koniecznie musimy zobaczyć je na własne oczy :) Słynne winnice przy Mendozie omijamy, bo jakoś nas nie zachęcają. Spodziewaliśmy się dużo bardziej malowniczych widoków i winogron rosnących na okolicznych górkach, a to co widzimy z samochodu to parę średnio zadbanych winnic, rozciągających się w dodatku na płaskim terenie. Wszystko wskazuje na to, że dużo ładniejsze winnice zwiedzaliśmy w Niemczech. Na szczęście przepyszne argentyńskie wino z rejonu Mendozy dostać można w każdym kiosko i to w cenach zaskakująco niskich ;)

2014_argentyna_cristo_redentor_01

Droga na dziś jest niby krótka, ale i tak pokonujemy ją wolno. Naszą uwagę przykuwa przede wszystkim przydrożna kapliczka, której praktycznie nie widać spomiędzy setek plastikowych butelek napełnionych wodą. Początkowo myślimy, że ta woda w butelkach gromadzona jest dla kierowców do polewania gotujących się chłodnic, ale dopiero dużo później doczytujemy, że przynoszone są one dla świętej, która na argentyńskim pustkowiu umarła z pragnienia. Później też zauważamy, że takich przydrożnych kapliczek w Argentynie jest całe mnóstwo i nikogo oprócz nas nie dziwią ;)

Lokujemy się w Uspallata, malutkiej górskiej miejscowości na skrzyżowaniu dróg. Pierwsze wrażenie jest fantastyczne! Znajdujemy przyjemną cabaña, czyli malutki domek z wyposażoną kuchnią, w której rozkładam się z kucharzeniem i na życzenie Ani, stęsknionej za domowymi smakami, po raz pierwszy od 8 miesięcy pichcę wielki gar pomidorowej. W Uspallata jest pusto i spokojnie, otaczają nas wysokie góry, a z drzew lecą wielkie żółte liście. Podobno gdzieś tu w okolicy kręcono film „7 lat w Tybecie”, więc plątając się po tych czterech ulicach na krzyż zastanawiamy się, gdzie tutaj mógł stołować się Brad Pitt… :)

Rano ruszamy w stronę gór i wreszcie możemy się im w spokoju poprzyglądać. Są niesamowicie kolorowe. Srogie. I piękne! Pierwszy przystanek, to cmentarz andinistów. Na kilku tabliczkach wspomniany Lodowiec Polaków w drodze na Aconcaguę… Smutne i refleksyjne miejsce…  Również dla Ani, która najpierw sporo dopytuje a później rysuje historyjkę o młodym górołazie, którego w górach zastała śnieżyca…

2014_argentyna_cristo_redentor_15

Następnie ruszamy na przełęcz Christo Redentor – stare przejście graniczne między Chile a Argentyną. Nasze autko przechodzi test bojowy wywożąc nas po szutrowej drodze na wysokość 3832 m n.p.m. Na samej górze Ania oznajmia, że nie zamierza opuścić samochodu, bo jest zbyt zimno:) I ma dziewczyna rację. Wieje tak mocno, że  w ciągu paru minut marzną nam dłonie i głowy. Domyślamy się, że przyszło nagle jakieś niespodziewane ochłodzenie, bo nawet Aconcagua otula swój szczyt chmurzastą czapeczką. Wiatr zaczyna też wiać w dolinie i robi się tam na tyle zimno, a do tego późno, że rezygnujemy z krótkiego trekkingu w stronę Acconcagua. Wrócimy tam jutro… ;)

Całą noc jednak mocno wieje, szarpiąc tak dachem naszej cabanii, że zastanawiamy się kiedy odleci. Nad ranem wiać przestaje, za to za oknami widzimy pobielone szczyty gór. Pakujemy wszystkie ciepłe rzeczy jakie mamy, zapasowe butki dla Ani i jedziemy dobrze już znajomą drogą. Nie dojeżdżamy jednak daleko, bo tuż za Uspallata droga jest zastawiona i policjanci przepuszczają tylko samochody wyposażone w łańcuchy… Łańcuchów oczywiście nie mamy na stanie, zawracamy więc, pocieszając się że chmury tak nisko wiszą, że i tak nic byśmy nie zobaczyli…

2014_argentyna_cristo_redentor_19

2 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *