Bul, bul

Bul, bul

2014_nz_rotorua_02

Gejzery, bulgotające błotka i inne dymki wydostające się tu i ówdzie spod powierzchni ziemi to atrakcje wyspy północnej, które wcześniej celowo ominęliśmy. Pobyt w tej nabuzowanej wulkanicznej strefie zaczęliśmy od ulubionej miejscówki nad jeziorem Taupo. Tam rozłożyliśmy się na całe leniwe popołudnie mocząc stópki w podgrzewanym, przeźroczystym jeziorze.  Kawałek dalej spojrzeliśmy zza płota na dymiące Valley of the Moon. Dolina wypełniona dymem to w sumie taki trochę nieziemski klimat, ale dla dobra ogólu zdecydowaliśmy się tę atrakcję odłożyć na kiedy indziej. Szczególnie, że jeszcze parę bulgotających błotek mieliśmy w planach :)

2014_nz_rotorua_03

Orakei Keraki, czyli Hidden Valley (ukryta dolina) to niesamowite miejsce, głównie ze wzgledu na fakt, że jest poza turystycznym szlakiem i niewielu ludzi tutaj trafia. Wędrowaliśmy więc sobie niespiesznie po drewnianych pomostach wśród niezwykle kolorowych i dymiących wulkanicznych cudeniek, zatrzymywaliśmy się co krok żeby nacieszyć oczy lub dowiedzieć się czegoś nowego z tablic informacyjnych.

Po paru godzinach spędzonych w Orakei Keraki ruszyliśmy do Rotorua i tam wpadliśmy od razu w inny świat. Odpowiednio wyższe ceny, tłumy azjatyckich turystów i przewodnicy z mikrofonami. Przez chwilę poczuliśmy się jak w Azji i ciśnienie nam się trochę podniosło, gdy znów całe chińskie wycieczki zamiast słynnych gejzerów bezczelnie fotografowały Anię. Na szczęście uciekłyśmy przed obiektywami do ciemnego domku ptaszków kiwi i siedziałyśmy tam dobre pół godziny obserwując te niesamowite nocno-lubne ptaszyska ;)

2014_nz_rotorua_10

Najwięcej czasu spędziliśmy jednak przy gejzerze Pohutu, który wyrzucał z siebie strumienie wody przez dobre pół godziny. Chwilowo aż zwątpiliśmy czy to aby na pewno jest już właściwa erupcja bo teoretycznie gejzer powinien wybuchać dwa, trzy razy na godzinę a ten sikał i sikał i nie chciał przestać. Nawet dopytywaliśmy przewodników, jak długo to może trwać i ile razy dziennie gejzer tak naprawdę wybucha. Maoryski przewodnik trochę pokrętnie wyjaśnił nam, że Pohutu wybucha parę razy dziennie, ale ciężko jest powiedzieć kiedy dokładnie i jak długo będzie trwała erupcja i że najdłuższa w historii trwała ponad rok bez przerwy. My mieliśmy szczęście i napatrzyliśmy się na niego dość długo! Za to wycieczka, która przyszła na wieczorny program zamiast strumieni wody widziała tylko wydobywające się marne dymki… Jako rekompensatę zaoferowano im większe porcje na kolację :)

3 Comments

  1. Justaa

    Piękne zdjęcia!! Sledze waszego bloga regularnie, podoba mi się to jak podróżujecie, wasze priorytety i w jaki sposób to przedstawiacie. Przepiękna natura! Az szkoda że nie piszecie częściej:)
    ps. Czy macie adres mailowy na który można do was napisać? Niedługo sama wybieram się do Azji, zastanawiam się czy moglibyście mi udzielić kilku wskazówek?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *