Sydney

Sydney

2014_australia_sydney_13

Nareszcie lecimy na koniec Świata! Z okien samolotu widzimy bezkresne przestrzenie, pustynie, gdzieniegdzie skaliska. Jest i jedno skupisko czerwonawe i zastanawiam się, czy to właśnie Uluru i spółka? Przed lądowaniem w Sydney robi się zielono, teren się fałduje, między pagórkami wiją się niebieściutkie rzeki, a do tego niebo jest czyste i tak intensywnie niebieskie, jak na większości zdjęć z Australii. Wiemy, że mielibyśmy tu co robić i aż łezka kręci się w oku, że będziemy tu tak krótko. Cztery dni w samym Sydney sprawiają, że chcielibyśmy do Australii wrócić tak szybko jak to tylko możliwe! :) Po pięciu miesiącach w Azji wszystko wydaje nam się tu tak niesamowicie czyste, pachnące i proste. Ludzie są bardzo uprzejmi i co najważniejsze zupełnie nami nie zainteresowani! Ania może spokojnie przejść przez miasto bez wzbudzania sensacji, możemy zjeść obiad i nikt nie patrzy nam w talerze, możemy się nieskrępowanie bawić! I oczywiście wykorzystujemy to! W ogrodzie botanicznym rozkładamy się na równo przystrzyżonym zielonym trawniku, biegamy, turlamy się do woli:) Pełnia szczęścia!

2014_australia_sydney_05

W tym samym parku spotykamy się też z geocacherami z różnych części świata. Niektórzy do Sydney przyjechali tak jak my tylko na kilka dni, a niektórzy są tu na dłużej. Na spotkaniu pojawiają się także lokalsi, którzy przychodzą w białych koszulach prosto z pobliskich biurowców. Mamy okazję chwilę pogadać,  po czym niespodziewanie zaczyna najpierw grzmieć i błyskać, a zaraz później leje już jak z cebra. Oj, deszczu to my już dawno nie mieliśmy, więc nawet dajemy się przemoczyć do suchej nitki. A ze spotkania wracamy z dwoma zdobyczami, które pojadą z nami do Nowej Zelandii, albo jeszcze dalej.

Trochę trudno zabrać się nam za zwiedzanie, bo niespodziewanie łapie nas jet lag. Niby to tylko cztery godziny różnicy w stosunku do Wietnamu, a jednak ciężko jest się nam obudzić przed południem. Przewracamy się z boku na bok, wycinamy, malujemy, sączymy kawusię i wychodzi na to, że zamiast kombinować śniadanie lepiej jest iść od razu na lunch do pobliskiej tajskiej restauracji. Tylko raz zdradzamy Taja na rzecz fish & chips. Porcje są znów ogromne, ryba smaczna, ale to nic w porównaniu z grecką sałatką! Rozpływam się nad każdym jej kęsem! Oliwki! Ser feta! Rukola! Smaki których już tak dawno w naszym menu nie było!

2014_australia_sydney_12

Ania non stop rozgląda się za kangurami i misiami koala, dlatego też jednego dnia płyniemy promem do zoo.  A tam kangury śpią pod drzewami i na upale nie mają zbytnio ochoty na skakanie, za to diabły tasmańskie zapadają Ani w pamięć. A to za sprawą bardzo realistycznej ekspozycji, pokazującej jak to diabły martwemu kangurowi pół brzucha potrafią wygryźć. W związku z tym powstał już plan, jak się diabłów pozbyć – legenda  o smoku wawelskim jest bardzo do tego planu podobna :) Samo zoo nie jest jakieś szczególne, widziało się większe i tańsze.

Jedyne co w Sydney nam się nie podobało, to to że guesthousy i hostele dzieci po prostu NIE AKCEPTUJĄ, a większość hoteli dzieci powyżej roku traktuje jak dorosłego i trzeba płacić za dodatkowe łóżko. No cóż, co kraj to obyczaj. Na szczęście udało nam się znaleźć całkiem fajną opcję z bonusem w postaci ładnego widoku na port i operę.

8 Comments

  1. Pietia

    Piekne! I dla mnie wzruszajace, bo na tych schodach opery niemal dzien w dzien przesiadywalem przez 3 lata. Najpiekniejsze lata mego zycia! Prosze o wiecej:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *