Na południe

Na południe

2014_nz_na_poludnie_17

Tongariro żegna nas deszczykiem. Wulkany, które podziwialiśmy dzień wcześniej toną w chmurach. Nie możemy się nadziwić – mieliśmy niesamowite szczęście, że udało nam się je zobaczyć i zdeptać. Szybka wizyta u wulkanizatora i mkniemy już na południe. Oczywiście wcale nie mkniemy, tylko toczymy się powolutku zatrzymując się co chwilę, żeby zobaczyć wszystkie kaniony, kanioniki i inne cuda natury. Dookoła jest zazwyczaj pusto,  na żółtych łąkach pasą się to barany, to krowy, a na drodze królują  kamperki, campervany i innej maści domki na kółkach. Mijamy parę malutkich miasteczek, z parterowymi domkami przypominającymi te w Stanach i z kościółkami jak z klocków lego. Co jakiś czas widzimy też małe, przydrożne parkingi ze stoliczkami i toaletami. Idealne miejsca na obiad czy nocleg.

2014_nz_na_poludnie_01

Nocleg przypadkowo znajdujemy w fantastycznym miejscu – nad rzeką przy białym klifie. Ania maluje kredą piękne rysunki na wielkich kamieniach na plaży, wieczorem palimy ognisko, a rano wskakujemy do lodowatej rzeki. Jest idealnie! :) Aż nie chce się nam jechać dalej, ale przed nami jeszcze kawał drogi. W jednym z małych miasteczek zatrzymujemy się na kawę i sernik, a do zamówienia dostajemy jeszcze gratisowo mlecznego szejka dla Ani i super słodkie ciasto, specjalność regionu. Z jedną panią ucinamy sobie pogawędkę na temat podróżowania po Nowej Zelandii i pięknych darmowych miejsc do kempingowania. Trzeba powiedzieć, że spotykamy tutaj bardzo miłych, uśmiechniętych i bezinteresownych ludzi!

Kolejny poranek to wielka niewiadoma – pogoda się psuje, bo z północy nadciąga cyklon Lusi, a my chcemy przepłynąć Cieśninę Cooka i nie jesteśmy pewni, czy promy nie zostaną wstrzymane. Docieramy do Wellington, dowiadujemy się, że póki co wszystko idzie zgodnie z planem i pakujemy się na prom. Buja nami na prawo i lewo, gdy niespodziewanie dowiadujemy się od obsługi, że … zepsuł się jeden silnik i w związku z tym będziemy płynąć dużo wolniej. Z trzech godzin robi się więc sześć i pół, na szczęście dzieciatym zaproponowane zostają prywatne kabinki z łóżkami i prysznicem (z czego ochoczo skorzystaliśmy;)) i rejs nawet szybko mija.

2014_nz_na_poludnie_14

Kolejnego dnia przypomniała nam o sobie Lusi. A raczej to co cyklon sobie przywiał, czyli chmury, wiatr, deszcz, deszcz i jeszcze raz deszcz. Paskudną pogodę wykorzystujemy na jazdę jak najdalej. Jedziemy widokową, piękną drogą wzdłuż wybrzeża. Na jednym z punktów widokowych wsiąkamy na dłuższą chwilę, bo na skałach tuż pod drogą wyleguje się cała kolonia fok! A co odważniejsze wychodzą nawet na pobocze drogi! Oczywiście Ania zakochuje się w fokach od pierwszego wejrzenia i trochę żałujemy, że deszcz nie pozwala nam na spacer wzdłuż wybrzeża w Kaikoura, bo tam foki wylegują się już na parkingu … Tego dnia dojeżdżamy aż do Christchurch, zasypiamy przy plaży przy dość mocnych podmuchach wiatru … a poranek wita nas pięknym słońcem i niebieskim niebem!

2014_nz_na_poludnie_19

Zamiast jechać przed siebie, lokujemy się najpierw na placu zabaw z wielką tyrolką, a później idziemy na plażę, by wreszcie zamoczyć stopy w oceanie! Tego dnia już nie poruszamy się tak szybko. Piękna pogoda i bliskość oceanu kuszą nas i co chwilę zatrzymujemy się na krótszy lub dłuższy postój. Przypadkowo znajdujemy niesamowitą kamienistą plażę, o którą rozbijają się ogromne fale. Rozkładamy się więc w tej niesamowitej scenerii i gotujemy obiad. A później już tylko jedziemy przed siebie wśród zielonych pagórków i pasących się na nich krów i owiec…

5 Comments

      1. Byłam już dwa razy ale jak dobrze pójdzie to w przyszłym roku może znów skocze na 2-3 tyg na wyspę południową. Bo to przepiękny kraj jest, a ze mam tam blisko to trzeba z tego korzystać:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *