Miasto krawców

Miasto krawców

2014_wietnam_hoi_an_04

Z Sajgonu ewakuujemy się 1000 kilometrów na północ do Da Nang, a stamtąd do uroczego miasteczka Hoi An. Tym razem mieliśmy niemały dylemat, jaki środek transportu wybrać. Najtańsza opcja, czyli sypialny autobus odpada, bo jedzie jakieś 24 godziny. Nocny pociąg jest droższy, ale za to jest o wiele wygodniejszy i jedzie tylko 15 godzin. Moglibyśmy się też pokusić o samolot, ale samolotem będziemy lecieć z powrotem, więc wybór tym razem pada na pociąg. Poza tym ciekawi jesteśmy wietnamskich pociągów, więc kupujemy bilety na hard sleepera – czyli pryczę w 6-cio osobowym przedziale. Ania kwiczy i podskakuje z radości na widok pociągu, bo zaraz po samolotach najbardziej lubi pociągi :) A te sypialne to już w ogóle!

Nocy niestety nie przesypiamy prawie wcale i to o dziwo wcale nie przez twarde materace, ale przez naszą wietnamską współtowarzyszkę podróży i jej córkę gadające całą noc przy zaświeconej lampce. W Da Nang standardowo zostajemy obskoczeni przez busiarzy i taksówkarzy, ale za radą Lonely Planet idziemy w poszukiwaniu żółtego autobusu do Hoi An, który w międzyczasie znajduje nas sam! Na jednym ze skrzyżowań żółty autobus po prostu się zatrzymuje, a bileter machając biegnie do nas przez cztery pasy i pomaga wpakować się nam do środka :)

2014_wietnam_hoi_an_09

W Hoi An czeka już na nas pokój w pięknym hotelu z basenem. Szarpnęliśmy się na odrobinę luksusu (taaaa … takie luksusy kosztują tutaj mniej niż klitka w Bangkoku), bo potrzebujemy przecież wygodnych leżaków do planowania Nowej Zelandii :) Tak szczerze powiedziawszy, to my już od dłuższego czasu jesteśmy myślami na Antypodach i tylko odliczamy dni do wylotu i zmiany klimatu :)

2014_wietnam_hoi_an_10

Po trzech dniach leżakowania na basenie przenosimy się na niedaleką plażę. Ta bardzo przypomina nam Bałtyk! Szeroka i piaszczysta, puściutko i nawet temperatura wody jakby podobna. Jednak jest to Morze Południowochińskie, więc koniecznie musimy spróbować kąpieli i nie namyślając się długo wskakujemy i bujamy się na falach. A później tradycyjnie budujemy ogromny zamek z piasku. W ruch idzie też latawiec, który kupiliśmy jeszcze w Tajlandii i który chyba tutaj czuje się jak w raju, bo przy mocnym wietrze unosi się wysoko w powietrzu.

2014_wietnam_hoi_an_12

W podobny sposób spędzamy każdy kolejny dzień. Po śniadaniu wskakujemy na skuter i jeździmy po okolicy, dojeżdżając między innymi do Gór Marmurowych, gdzie przez kilka godzin krążymy po labiryncie schodów i jaskiń, podziwiając ze szczytu najwyższej góry kompletnie płaską okolicę.

Wieczorami snujemy się po Hoi An. Śliczne miasteczko to nie tylko charakterystyczne żółte domki i urokliwe uliczki, ale też liczne zakłady krawieckie i obuwnicze, w których panie na zamówienia szyją ubrania i robią buty. Próbujemy nawet znaleźć coś dla siebie na dalszą drogę, ale ceny nie powalają, a panie handlują się bardzo niechętnie, więc nie korzystamy z tej atrakcji miasta krawców. Niestety trzeba też powiedzieć, że jest to zepsute turystami miejsce. Tylu naganiaczy  i tak wyśrubowanych cen jak tutaj nigdzie wcześniej nie spotkaliśmy. Restaurcje starają się skusić klientów bardzo niskimi cenami piwa po ok. 50 groszy za kufelek nadrabiając różnicę kosmicznymi cenami za dania o opłakanej wielkości… My staramy się nie dać nabrać na te wszystkie sztuczki i stołujemy się poza centrum, gdzie za dwa razy taniej można zjeść dwa razy lepiej. Do centrum za to wracamy wieczorami, gdy rozświetlone sklepiki i restauracje odbijają się w rzece, a kolorowe lampiony wiszą nie tylko nad ulicami, ale też płyną rzeką. Ania wybiera papierowy czerwony lampion i z pomocą tatusia i długiego kija puszcza go z mostu na wodę głośno wypowiadając przy tym życzenie… ;)

7 Comments

  1. Włóczykijka

    Ach, te kolory na waszych zdjęciach. Uczta dla oka! A Nowa Zelandia to chyba najpiękniejszy kraj, jaki widziałam w życiu:) I na pewno odczujecie zmianę po Azji:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *