Krótki rzut oka na Alpy Południowe zaowocował tym, że chcieliśmy jak najszybciej przedostać się na zachodnie wybrzeże i obejrzeć góry od drugiej strony. Niecierpliwie czekaliśmy na widoki … i niestety szybko się rozczarowaliśmy… Bo słynne dwa lodowce spływające dolinami nie zrobiły na nas większego wrażenia. W pierwszy dzień zaczęliśmy od lodowca Fox, który mieliśmy praktycznie na wyciągnięcie ręki. Z punktu widokowego oglądaliśmy sobie jedną z grup chodzącą po lodowcu i zgłębiającą go z bliska. Wcześniej planowaliśmy, żeby jakoś na raty też po lodowcu połazić, ale widok brudnego jęzora Foxa jakoś nas nie zachęcił…
Kolejnego dnia wybraliśmy się na spacer do Franka Józka. I już na pierwszym punkcie widokowym zorientowaliśmy się, że spóźniliśmy się o ładnych parę lat, bo w tak zwanym międzyczasie lodowiec wyparował. Franz Josef, którego jęzor jeszcze kilka lat temu schodził do doliny, teraz jest z niej ledwo widoczny, a jedyną opcją, żeby zobaczyć go z bliska, jest lot helikopterem. Trochę żal nam się zrobiło, bo nastawialiśmy się na dużo więcej… ale najwyraźniej czasy świetności lodowców w Nowej Zelandii dobiegają już końca. Podobno to wina globalnego ocieplenia…
Pojechaliśmy więc przed siebie zahaczając po drodze o skalne naleśniki. Przeszliśmy dość szybko przez punkty widokowe i ze wszystkiego najbardziej spodobały nam się fale roztrzaskujące się o skały. Za to okolica naleśników wydała nam się bardzo zachęcająca i gdyby nie kiepska pogoda, to pewnie zostalibyśmy z dzień dłużej, żeby wyskoczyć gdzieś w górki.
no to lipa… Od paru dni myślę o wycieczce do Foxa i Józefa, a tu się okazuje, że stopnieją, zanim zdążę do nich dojechać?! Wczoraj, zainspirowana waszymi fotkami, byłam wreszcie w dolinie pań o najstarszym zawodzie świata, tam białe kawały lodu ciągle dryfują po jeziorze, zacne miejsce! Hook pozdrawia zza chmur! ;)
bardzo fajne to ,,akrobatyczne” zdjęcie Waszej trójki:) Co do lodowca- mi się za czasów bytności w NZ dość podobało, tyle, że teraz na co dzień widzę z okna te alpejskie i chyba wkradło się we mnie przyzwyczajenie:) Pamiętam jedynie, że mój Mariusz wlazł tam do środka na własną rękę( czy też raczej: nogę) i został w szybkim tempie wypieprzony przez przewodnika, który żądał za spacer niezłej sumki:)
A co to jest za miejsce te skalne naleśniki? Podoba mi się i chyba dopiszę na listę miejsc do odwiedzenia na NZ tylko nie wiem jak to w googla wpisać :D
Naleśniki to Punakaiki Pancake Rocks – zachodnie wybrzeże południowej wyspy. Miejsce łatwo dostępne, zaraz przy drodze ;)