Azja, Azja i po Azji…

Azja, Azja i po Azji…

2014_wietnam_i_po_azji_01

Dzisiaj to sobie polatamy. Zaczęliśmy z samego rana z tanimi liniami VietJet, o istnieniu których jeszcze dwa tygodnie temu nie mieliśmy pojęcia. Tanie linie VietJet okazały się być wyjątkowo tanie na połączeniu Hue-Sajgon, ale okazały się też być wyjątkowo skrupulatne w obliczaniu kilogramów. Z Air Asią zawsze przechodzimy z naszymi plecakami bez mrugnięcia, ale najwyraźniej w wietnamskich liniach matematyka musi się zgadzać z dokładnością do trzeciego miejsca po przecinku.

Zaczęło się od dużego plecaka, kiedy waga pokazała 27 kg. No nieźle, dopiero wysłaliśmy parę kilo do Polski i w plecaku hula wiatr, a tu taki wynik. Co tam tyle waży? Uruchamiamy więc plan B, odpinam mały plecaczek i waga spada o dwa kilo. I po sprawie, jest tyle, ile ma być. Ale okazuje się, że to dopiero początek inwestygacji. Teraz słyszę, że mam kłaść na wagę podręczny. No nie, to już nasz dziesiąty lot i nikt nam jeszcze nigdy nie ważył podręcznych. Poza nami samymi, kiedy za każdym razem ze zgrozą stwierdzamy jedenaście kilo każdy… Kładę – oczywiście jedenaście. Po minie pani zza lady widzę, że nie przejdzie. Pokazuję dopiero co odpięty, prawie pusty plecaczek, który jest teraz naszym trzecim przydziałowym podręcznym i pytam czy jest ok. Przecież liczba bagaży się zgadza, gabaryty okej i suma kilogramów też mieści się w limicie. Tak z grubsza przynajmniej. Pani z okienka bezradnie rozkłada ręce i sięga po telefon do przyjaciela. Po chwili przychodzi wsparcie w postaci drugiej pani, chwila konsultacji i każą mi przełożyć rzeczy z plecaka pełnego do pustego, tak żeby ten cięższy ważył 7 kilo. No dobra, przekładam szybko książki do małego i wreszcie dostajemy tasiemki certyfikujące bagaż jako zatwierdzony bagaż podręczny. Kiedy mówię, że za chwilę przełożę książki z powrotem, panie tylko się uśmiechają. Tym sposobem każdy jest czysty, i wilk syty i owca cała.

W Sajgonie czeka nas zemsta linii lotniczych VietJet. Odbieramy duży plecak z karuzeli, a tu coś podaje kutrem rybackim. Plecak trochę mokry, na szczęście Deuter stanął na wysokości zadania i rzeczy w środku nietknięte. Mimo to idę do okienka Lost & Found żądać zadośćuczynienia za zniewagę mienia prywatnego.  Panie z obsługi wcale nie wydają się zdziwione, więc chyba to normalne, że w wietnamskich samolotach ludzie przewożą zdechłe ryby. Fachowo wąchają, identyfikują przedmiot jako typ 29 – plecak i z taryfikatora wyceniają usługę czyszczenia na 150 tysięcy dongów. Trzeba tylko wypełnić jeden formularz, drugi formularz, podpisać się w paru miejscach i już można iść do kantoru zamienić kaskę na całe 7 dolarów australijskich, a za resztę kupić pudełko herbaty.

Drugi przelot to Air Asia do Kuala Lumpur. To jednak jest linia lotnicza najwyższych lotów. Żadnych niespodzianek w postaci wyjmowania ubrań i wkładania na siebie trzech warstw w celu obniżenia wagi bagażu. Baliśmy się tylko czy nasz plecak z rybami zostanie przyjęty na pokład. Na szczęście Pani z Air Asia chyba miała katar i nic nie poczuła…

Teraz siedzimy sobie na lotnisku w Kuala Lumpur i czekamy na trzeci lot. Na bezcłówce Ania wypatrzyła jedno, jedyne małe pudełeczko lego. Akurat pasowało do paru innych zestawów, które zdążyła już po drodze zgromadzić, więc siedzi teraz już drugą godzinę i przerabia wszelkie możliwe warianty. A my popijamy kawę z Dunkin’ Donuts, która po laotańskich, kambodżańskich i wietnamskich wynalazkach smakuje nam jak nigdy. Jeszcze tylko dwie godziny i ruszamy w nieznane!

 

3 Comments

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *