Phnom Penh. Największe miasto Kambodży. Stolica. Dla jednych turystów dość ważny punkt przesiadkowy. Dla drugich miejsce, w którym można poznać okrutną historię rządów Czerwonych Khmerów. Dla jeszcze innych pagody, świątynie i pałac królewski… A dla nas miejsce gdzie chyba po raz pierwszy w naszej podróży zatęskniliśmy za własnymi czterema kątami. A to wszystko dzięki Izie i Piotrkowi, których poznaliśmy kilka miesięcy temu na Bali, i którzy ugościli nas pod swoim dachem. Już po paru chwilach wiedzieliśmy, że nie będziemy mieć ochoty na maraton po mieście i muzeach, gdy możemy sobie po prostu posiedzieć na tarasie. Rankiem we dwójkę przy pysznej kawie, a wieczorem już wszyscy razem przy winku. Aniuta spragniona towarzystwa, nowych zabawek i książeczek też za bardzo nie chciała wychodzić z domu naszych gospodarzy! Tak więc albo dochodziły do nas wesołe pokrzykiwania naszych małych piratów, albo – gdy towarzysz zabaw był w przedszkolu – odnajdywaliśmy Anię buszującą z wielkim zaciekawieniem w szafie z zabawkami ;) I dla niej i dla nas były to bardzo miłe chwile, które rozbudziły wspomnienia o paru ważnych dla nas rzeczach, które czekają na nas upchnięte w kartonach…
PS. Z Siem Reap do Phnom Penh popłynęliśmy przez jezioro a później rzeką Tonle Sap. Co prawda nie wszyscy z nas mieli okazję (albo odwagę ;) ) wejść na dach i tylko wystawiali głowę za drzwiczki przy kapitanie, ale i tak był to super rejs! Szybko, spokojnie i malowniczo! :)
Ale niesamowite łodzie!
hehee nie wiem co jest w tym ich tarasie, ale nam też nie chciało się z niego wychodzić :)
Może to ten strzelec? ;)