Rano znów przywitał nas deszcz i widząc to siąpienie za oknem mieliśmy ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie. Na szczęście zaczęło się trochę przejaśniać gdy jedliśmy śniadanie i postanowiliśmy trzymać się ustalonego planu. Zapakowaliśmy plecak, Anię do nosidła i ruszyliśmy w stronę stupy Swayambhunath – symbolu Nepalu. Szliśmy sobie po błotnistych uliczkach, rozglądając się po murach, gdzie wymalowane były mapki-drogowskazy. Popodglądaliśmy życie poza turystyczną dzielnicą, kozy na sznurkach, kury w klatkach, krowy na brzegu rzeki i masy śmieci zalegające w rzece. Te plastiki w rzece, to naprawdę przykry widok…
Do stupy wychodzi się po wielu, wielu schodach i wszystko byłoby okej, gdyby nie żebrające na początku schodów dzieciaki i ich mamusie, które na nasz widok popychały maluchy w naszą stronę :( Pod stupą wreszcie odpoczęliśmy od zgiełku Kathmandu. Było tam naprawdę przyjemnie i cicho, więc zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę. Aniuta zrobiła sobie labirynt między stupeńkami, pokręciła kołowrotkami, pooglądała skaczące małpy i poprosiła o ryżyk ;) Kawiarenki z ryżykiem nie musieliśmy na szczęście długo szukać. Zasiedliśmy sobie znów na podłodze, zajadaliśmy się smażonym ryżem i makaronem z warzywami i popijaliśmy tradycyjną nepalską herbatę masala (liście herbaty gotowane w mleku). Przyjemnie nam tam było i aż trudno było się zebrać w dalszą drogę. Droga powrotna – jak to już na nas przystało – była trochę okrężna, a chcieliśmy wrócić na Thamel jeszcze przed zmrokiem.
Gdy już dotarliśmy w znajome kąty, to od razu skierowaliśmy się do sklepów ;) Dużo tu ładnych kolorowych rzeczy – torebek, przewiewnych spodni, bluz i bluzeczek, szali, ciepłych wełnianych czap, rękawiczek … oczopląsu można dostać i chciałoby się obkupić na lata! ;) My raczej tylko macamy i wybieramy tylko to co nam naprawdę niezbędne. Na szoping przylecimy tu chyba innym razem … ;) Dziś zamiast fatałaszków kupiliśmy bilet autobusowy do Pokhary, więc za dwa dni znów będziemy w drodze! :)
Pieknie tam macie:))) Pozdrawiam i czekam na dalsze relacje:)
Niech no tylko góry się nam pokażą, to będzie jeszcze piękniej! ;)
Pozdrowienia!
aż mnie ściska jak na to patrzę :)
a co to za nosidełko? wygodnie Wam tak bez stelaża? bo właśnie się zastanawiamy nad nowym nosidełkiem i generalnie nad noszeniem 4-latka. trochę już ważą te dziewczyny…
Stelażowowy Deuter sprzedaliśmy przed wyjazdem, bo po pierwsze za duże było i nieporęczne, w samolotach traktowano je jak kolejny bagaż.
Po drugie mi było bardzo ciężko nosić Anię w Deuterze. A tu jak mi się Młoda przytuli, to czuję się jak z trochę cięższym plecakiem na plecach, a pod Deuterem się uginałam ;P Nasze nosidło to Ergo Baby Carrier – można tanio kupić na niemieckim ebay ;) My ergo bardzo sobie chwalimy: mi jest wygodnie, Ani raczej też, bo prawie zawsze drzemie, a jak nie jest potrzebne, to można je zwinąć do plecaka i zajmuje tyle miejsca co bluza.
Domi masz pozdrowienia od Zielonej:))) Mysli o Tobie:))9
Herbata na mleku? Tak jakoś po angielsku to brzmi:)
Podobno Anglicy zaimportowali właśnie z Azji ;)
Nie tylko oni…tyle, że oni jedyni zostali przy wersji z mlekiem, którą ja uwielbiam, ale mój mąż np…dostaje namyśl o niej skrętów żołądka. Także mam nadzieję, że w Nepalu, obok herbatki można zasmakować też i w innych napojach…
Napojów do wyboru do koloru, od gorących po chłodzące :) Tylko piwo drogie…