To już nasz ostatni tegoroczny świąteczny cel i w co nam samym trudno uwierzyć po raz pierwszy „zdobyty” zimą. Niby raz próbowaliśmy wejść na Trzy Korony zimą, ale po paru krokach utknęliśmy w śniegu po kolana, po uda, po pas … i szybko wróciliśmy do domu, by wygrzać kości przy kominku. Tym razem było zupełnie inaczej:) Anię „sprzedaliśmy” na parę godzin babci, mimo że nawet popłakiwała mówiąc „Mamusiu! Ania też kce na gólkę!” i wystartowaliśmy ze Sromowiec Niżnych. W górach lubimy robić „pętelki” i w sumie tylko Sromowce oferowały nam tą możliwość. Tak więc ambitnie nadaliśmy sobie dość szybkie, jak na naszą formę, tempo i już za pierwszym zakrętem zeszliśmy z wydeptanej ścieżki w twardy śnieg. Szlak żółty prowadzący przez Wąwóz Sobczański był oblodzony, ale na szczęście udawało się go omijać – to idąc strumykiem, to ścinając zakręty „na siagę”. Na szczyt dotarliśmy planowo i utknęliśmy tam na długo, mimo że miejsca na platformie widokowej wcale nie było wiele ;)) Po wszystkich ochach i achach zeszliśmy w doł szlakiem zielonym, tak samo oblodzonym jak żółty, mijając się co rusz i żartując z ludźmi z którymi podchodziliśmy do góry. Tego dnia na Trzech Koronach spotkaliśmy naprawdę sporo turystów – takie przed-sylwestrowe, pozytywne, rozbawione towarzystwo. Po raz pierwszy chyba szło nam się tak miło w grupie nieznanych ludzi.
do takich wypraw przydają się raczki :) ale dla takiego widoku opłacało się wysilać :)))
Oj tak, zawsze warto! :)
Fantastyczne widoki!
Trzy korony pięknie eksponują się na spływie, ale ten widok zapiera dech. Zabieramy naszego kampera 4×4 i w drogę:)