MeliKOBus

MeliKOBus

2012_niemcy_melibokus_01

Listopadowe popołudnie, 8 stopni i pogoda raczej ponura. Nie wieje i nie pada, dlatego też postanawiamy ruszyć w górki. Miał być odległy Harz … ale szybko skalkulowaliśmy czas i koszty i jedziemy w stronę pobliskiego Odenwaldu. Ania w samochodzie nie jest w stanie zmrużyć oka, tylko dopytuje: „Mamusiu, co to Melikobus?” „Tatusiu, a gdzie Melikobus?”. Dumni z córki, że potrafi wymówić taką dziwną nazwę odpowiadamy entuzjastycznie na każde jej pytanie. Parking, z którego rozpoczniemy dzisiejszy szlak wybieramy „na czuja”, bo rankiem jakoś nie było czasu, żeby doczytać szczegóły. Na parkingu stajemy przed mapą i … Piotrek zaczyna się śmiać: „Źle Anię nauczyłaś! Przecież to Melibokus, a nie Melikobus!” … próbujemy odkręcać, ale zostaje jak było ;) MeliKOBus ;)

Ruszamy więc na szlak, który bardziej przypomina spacer „na azymut”. Niby przy parkingu był jeden drogowskaz, ale w sumie nie odnosił się on do konkretnego numeru szlaku. Wskazywał jedynie kierunek. Idziemy, w plątaninie ścieżek i szlaków próbujemy wybrać te właściwe, zachwycamy się czerwoną jesienią, zbieramy patyki, jemy mandarynki i wypatrujemy miedzy drzewami charakterystycznej wieży, którą zbudowano na szczycie Melibokusa – o jest! Skręcamy więc w jej kierunku. Na szczęście nie jesteśmy sami na szlaku, więc nie opuszcza nas nadzieja, że idziemy w dobrym kierunku:) Spotykamy całe rodziny z dzieciakami, pary staruszków, mnóstwo rowerzystów, biegaczy, nordic walkerów. Trochę nam trudno uwierzyć w ten tłok w górkach, bo przecież pogoda taka mało do spacerów zachęcająca… Docieramy do szczytu (całe 517 m n.p.m.;)), przysiadamy na ławeczce, zagryzamy paluszki sezamowe, popijamy ciepłą herbatą z termosu. Obok nas piknikujących przewijają się znów górscy rowerzyści i zwykli wycieczkowicze w różnym wieku. Ławkę obok oblega trzypokoleniowa niemiecka rodzina  – a na ławce pojawiają się wyciągnięte z plecaka bułki, kiełbasa i musztarda. Mam wrażenie, że w Polsce było dużo mniej takich obrazków.

Wracamy w stronę parkingu pilnując się, żeby przypadkiem w tej plątaninie ścieżek się nie zgubić i nie wyjść w całkiem innym miasteczku. Potykamy się na tej samej gałęzi, przechodzimy obok drzewa z wielką starą hubą, koło kamurów i piknikowych chatek. Trafiamy bez problemu do samochodu, przy okazji zaliczając jeszcze plac zabaw i wspólnie stwierdzamy, że to był fajny dzień!

6 Comments

  1. gwiezdna

    zdjęcia jak z Lasu Wolskiego :) przypuszczasz, że mniej wielopokoleniowych rodzin w Polsce wędruje? być może w lecie, bo jesienią całkiem sporo takich spotkań na szlakach można zaliczyć :)

    1. Wiesz nawet nie chodziło mi tylko o rodziny, ale ogólnie o tłum na szlaku. Tylu turystów chyba nigdy nie spotkaliśmy na polskich szlakach poza sezonem:)

      PS. Też nam się od razu z Laskiem Wolskim skojarzyło ;)

      1. gwiezdna

        na nieszczęście mam inne spostrzeżenia, zadeptane Tatry, Pieniny i troszkę mniej Gorce, nawet poza sezonem. jak nie bedzie paskudnie to w niedzielę może wyjdę na Turbacz, jest już tak póżno, że wędrują sami tubylcy ;)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *