W sobotę rano padał śnieg, a po południu zamienił się już w deszcz. Bylibyśmy o tym śniegu zapomnieli, gdyby nie Ania siedząca cały wieczór w oknie i wypatrująca Mikołaja. Niedziela rano przywitała nas piękną pogodą i pakując się na zaplanowaną wycieczkę „w kamury”, czyli Felsenmeer, non stop wyjaśnialiśmy Ani, że ten wczorajszy śnieg to tylko przypadek i że jeszcze przez długi czas nie będzie zimy. Mimo wszystko Ania zadecydowała, że nie wyjdzie z domu bez rękawiczek i czapki…
Ania drzemała, gdy podjechaliśmy pod Felsenmeer. Dlatego też starym zwyczajem pojechaliśmy dalej zobaczyć co jest za kolejnym zakrętem … i kolejnym … i kolejnym … i nadziwić się nie mogliśmy, bo im głębiej i wyżej w Odenwald wjeżdżaliśmy, tym więcej śniegu przybywało! Pięknie się zrobiło – jesienne, kolorowe liście przykrywała niewielka warstwa bielutkiego śniegu, na pastwiska wyszły polarne krowy, a na polance dzieciaki lepiły bałwany. Ania niespodziewanie przebudziła się i gdy zobaczyła za szybą zimowy las, ze szczęścia zaczęła śpiewać! :) Wróciliśmy więc na zaśnieżoną polankę i zapominając o wcześniejszych planach oddaliśmy się zimowemu szaleństwu! :)
A później zupełnie zmieniliśmy porę roku … ale o tym następnym razem ;)
Krowy jak krowy, ale ten facet z kajakiem na śniegu – bajka;)))
Nooo :)) Jak widać zjazd na „bele czym” modny jest nie tylko w Polsce :))
Jesteśmy w końcu w Europie;))
Pięknie przysypane :) Jak cukrem pudrem :)
O.
Prawda?
Ja chyba pierwszy raz w życiu takie cuda widziałam ;)
gdybym była reżyserem jakiejś baśniowej opowieści, to nie mogłabym sobie wymarzyć lepszej scenografii niz tej z Twoich zdjęć! Domi, Wasz blog bardzo mnie zaskoczył różnorodnoscią miejsc, które zwiedzaliście, zostaję i nadrabiam czytanie poprzednich wpisów :) pozdrawiam :)
Bardzo się cieszę, że spodobało Ci się u nas na blogu :)
Zapraszam i również pozdrawiam!