Piątek wieczór, piękna pogoda – nie ma co siedzieć w domu, tylko gdzieś się szybko wybrać. Ania przypomina nam o zaległym zamku, który obiecaliśmy jej przed „gejzerowym weekendem”, więc decyzja jest prosta – zamek Frankenstein. Nazwa jest na tyle intrygująca, że chyba jest najlepszą reklamą zamku. A raczej ruin, które po zamku pozostały. Chodzimy sobie niespiesznie między murami i dwoma wieżami, próbujemy otworzyć każde drzwiczki, przeszkadzamy trochę dziewczynom robiącym sobie sesję zdjęciową w strojach a’la Dracula, oglądając z wieży okolicę dostrzegamy na horyzoncie skyline Frankfurtu… W sumie nic niezwykłego na tym zamku nie ma. Za to podobno organizowane jest tam całkiem ciekawe Halloween. Tylko dla dorosłych, po zachodzie słońca, z „trupami” wyskakującymi z trumien, potworami biegającymi za zwiedzającymi z piłą motorową, wieżą strachu itp. Strach się bać! :)
Ja go jeszcze nie widziałam, więc notuję na liście to do ;)
O.
Dla nas zdecydowanie ciekawszy był Auerbacher Schloss. Noo chyba, żeby wybrać się do Frankenstein specjalnie na Halloween. Wtedy ponoć jest tam niesamowicie:)