Wakacje w Turcji

Wakacje w Turcji

kapadocja_18

16 dni, ponad 2000 przejechanych kilometrów, 9 hoteli, mnóstwo wrażeń i wspomnień. To krótkie podsumowanie naszych wakacji w Turcji. Niemalże każdego dnia pokonywaliśmy około 3 godzin wypożyczonym samochodem – przemieszczając się z miejsca na miejsce lub zwiedzając okolicę. W podróży Ania zawsze się wysypiała, a my w te 3 godziny mogliśmy pokonać naprawdę niezły dystans. W Turcji drogi są bardzo dobre, przeważnie dwupasmowe i puste, dlatego też poruszaliśmy się dużo szybciej niż wyliczało nam Google Maps czy GPS.

Tak jak wcześniej zaplanowaliśmy, zwiedziliśmy Kapadocję i część wybrzeża startując w Kayseri i kończąc w Izmirze. Ponieważ wakacje miały być głównie odpoczynkiem, postanowiliśmy nie zwiedzać wszystkich interesujących miejsc, a tylko poprzestać na tych najciekawszych. Nie sposób także zobaczyć wszystkie starożytne ruiny, jeśli najmniejszy członek załogi ma radar nastawiony głównie na okoliczne place zabaw, parki i napotykane zwierzątka ;) Spędzilibyśmy trochę więcej czasu na plaży, gdyby pogoda nie pokrzyżowała naszych planów. Wbrew prognozie pogody sprzed wyjazdu, padało nam 4 dni – akurat wtedy, gdy mieliśmy plażować w okolicach Fethiye. Z tego też powodu zmieniliśmy trochę naszą trasę i udaliśmy się do Marmaris. I to była bardzo trafna decyzja, ponieważ właśnie tam Ania mogła do oporu biegać po deptaku i miejskiej plaży (w innych miejscach „wybieganie” Ani nie należało do łatwych zadań ;)).

Przechodząc do konkretów.

*Podróżowanie z dzieckiem. Podbiegający do dziecka z każdej strony ludzie i próbujący je to wyściskać, to wziąć na ręce, to wycałować, na początku wydawało nam się super miłe. Jednakże po kilku bardziej nachalnych wielbicielach, staliśmy się bardziej asertywni, bo niektóre akcje kończyły się płaczem. Z drugiej strony za każdym razem, gdy Ania dostawała czy to bransoletkę, czy gratisowe spaghetti zastanawiałam się, dlaczego my Europejczycy jesteśmy tak chłodni i mało spontaniczni…

*Koszty. Turcja nie jest tanim krajem. Ceny niby się wahają, ale raczej zbliżone są do polskich, czy niemieckich. Bardzo drogie okazało się paliwo (4,35 TL / 7,5 PLN za litr benzyny!); obiad zjadaliśmy średnio za 12-18 TL (20-30 PLN ) za osobę (kebap  z pitą, ryżem lub frytkami), mimo  że unikaliśmy typowo turystycznych restauracji z białymi obrusami. Zdarzało się także upolować wielki, pyszny obiad za 6 TL / 10 PLN, ale to raczej rzadkość. Ceny hoteli czy pensjonatów to od 50  do 80 TL (80-140 PLN) za noc za dwójkę ze śniadaniem  i zdążyliśmy się przekonać o tym, że cena nie zawsze idzie w parze z jakością. Warto przy tym negocjować cenę i nie ma sensu rezerwować wcześniej noclegów, bo ceny oferowane na portalach internetowych są przeważnie wyższe. Tak jest przynajmniej jeśli chodzi o październik, kiedy wiele pokoi hotelowych stoi pusta.

*Ludzie są bardzo mili. Zawsze dopytywali skąd jesteśmy, gdzie jedziemy i co już widzieliśmy. W 99% dogadywaliśmy się po angielsku, chociaż na wybrzeżu woleli rozmawiać po niemiecku … Turcy z bazaru w Marmaris do perfekcji mieli opanowane „Dzień dobry” i „Jak się masz”. Dwa razy tylko wyrwałam się na zakupy sama i za pierwszym razem zostałam poproszona o nr telefonu, a za drugim zapytana „Where is your husband”. Odrobina asertywności wystarczyła i wróciłam do męża cała i zdrowa ;)

*Zakupy. W miejscowościach, które żyją z turystów obsługa sklepów czy restauracji przeważnie stoi na ulicy zapraszając każdego do środka.  Zazwyczaj wystarczało powiedzieć, że nie jesteśmy zainteresowani czy głodni i odpuszczano.  Pod tym kątem Kalkan bije na głowę wszystkie inne miejscowości. Sprzedawcy są tak uprzejmi i nienachalni, że aż człowieka chętka bierze, żeby zostawić tam trochę pieniędzy;) Najgorzej pod względem zakupów było w Marmaris, gdzie każdy ze sprzedawców chciał nam wcisnąć całe mnóstwo podobno oryginalnych ciuchów nie bacząc na to, że  nic kupować nie zamierzaliśmy. Wyjazd do Marmaris na bazar to niezły trening asertywności ;) Na dużo większym bazarze w Izmirze sprzedawcy są chyba mniej przyzwyczajeni do turystów, bo w wielu miejscach można by przejść niezauważonym. Oczywiście, gdyby nie małe dziecko wzbudzające zainteresowanie :)

Należy się też przygotować na to, że w miejscach, gdzie ceny nie są podane, sprzedawca zakrzyknie cenę w euro zamiast w lirach. Po paru dniach człowiek już jest bardziej obeznany i się nabierać nie da ;) Można też próbować się targować, ale nie należy oczekiwać cudów. Sprzedawca spuści 5 TL zarzekając się, że i tak sprzedaje daną rzecz taniej niż inni (nie zawsze jest to oczywiście prawda;)).

*Pogoda jest jak zwykle loterią. My w pierwszych 2 tygodniach października nie mieliśmy tropików.  W głębi lądu słońce świeciło non stop lecz wiał przy tym chłodny wiatr. Wręcz żałowałam, że mam ze sobą tylko jedne długie spodnie. Na wybrzeżu było zdecydowanie cieplej, ale nie należy wierzyć w 2-tygodniowe prognozy pogody sprzed wyjazdu. Nam w obiecywane 2 tygodnie słońca wplotły się 4 dni deszczu pod rząd.


Pokaż Turcja 2011 na większej mapie

5 Comments

  1. ciekawe to, co piszecie o drogach…

    mnie Turcja fascynuje, ale i się jej boję. Ludzkiej wylewności też. Miałam spore obiekcje, jak ludzie w Czarnogórze łapali M. na ręce i całowali, zwł. w usta… Niestety, żyjemy w świecie, w jakim żyjemy i po prostu boję się zafundować M. chorób, w tym tych poważnych… a skąd mam wiedzieć, co w kim siedzi.

  2. Nie ma się co bać Turcji! Serio! :)

    Ludzka wylewność w sumie mi tak bardzo nie przeszkadza. Milej mi się zwiedza, gdy zamiast „życzliwych” komentarzy widzę uśmiech :) Ale masz rację – gilgotki i szczypanie w policzek są okej, a na całusy już nie wszyscy mają ochotę :/

  3. Ewelina

    Cofam moje ostatnie pytanie:) już wszystko wiem:) (zaczęłam czytać od najstarszego postu z Turcji…) świetną wycieczkę sobie zrobiliście, zainspirowaliście mnie…. ;-)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *