Po wielu latach spędzonych na jeżdżeniu po Polsce, wreszcie udało nam się zawitać do dwóch miast, które od dawna nas kusiły: do Sandomierza i Kazimierza Dolnego. W Sandomierzu byłam 5 lat temu i bardzo mi się wtedy spodobał, dlatego też koniecznie chciałam wybrać się tam z Piotrkiem i Anią ;)
O Kazimierzu słyszeliśmy tylko opinie, krążące niczym legendy … że jest uroczy, jedyny w swoim rodzaju i koniecznie trzeba go zobaczyć. Wpisaliśmy więc Kazimierz Dolny na naszą prywatną listę „must see before die” ;) i tylko szukaliśmy odpowiedniego momentu na wybranie się tam. Odpowiedni moment nadarzył się teraz. Nudziliśmy się w domu jak mopsy, prognozy pogody na weekend były optymistyczne i co najważniejsze nie mieliśmy innych planów, które uziemiłyby nas w Krakowie. Spakowaliśmy się więc do jednej walizki i ruszyliśmy w drogę w sobotę rano.
Prędkość poruszania się i częstotliwość odpoczynków dyktowała Ania, tak więc pierwszy postój na drugie śniadanie wypadł w Pacanowie. Pacanów jest uroczą, cichą mieścinką zdominowaną oczywiście Koziołkiem Matołkiem. Koziołki są wszędzie – rzeźbione na ryneczku, narysowane na ścianach domów, usadzone na dachach – co wg mnie jest naprawdę świetnym pomysłem. Skoro „koziołek mądra głowa wybrał się do Pacanowa”, to należy z tego korzystać i promować mieścinkę :)
Do Sandomierza dojechaliśmy przed porą obiadową, dlatego też zdecydowaliśmy się najpierw na zwiedzenie Podziemnej Trasy Turystycznej. Był to podziemny debiut Ani i po wejściu do pierwszej z piwnic miałam chwilę zwątpienia, bo Ania nagle zaczęła głośno popłakiwać. Zaskoczyły ją najwidoczniej ciemność, tłum ludzi i ogólny ścisk. Na szczęście po wyjściu z pierwszej piwnicy wycieczka rozciągnęła się niczym wąż, a my zostaliśmy na samym końcu. Ania najpierw chciała non stop macać ściany (postanowiłam więc wyciągnąć jej rączki z chusty), później zawarła znajomość z nastoletnim chłopakiem z grupy (dała mu się nawet pogłaskać po ręce!!! szok!!! Pewnie dlatego, że miał w ręku aparat;)), a na sam koniec zaczęła tak głośno śpiewać, że zagłuszyła panią przewodnik :)))) Cała grupa miała niezły ubaw :)))
Ta podziemna trasa jest całkiem niezłą atrakcją Sandomierza. Czasami nawet nie przychodzi nam do głowy, jakie długie podziemne korytarze skrywają się pod płytami rynków miast.
Podczas naszego pobytu pod ziemią popsuła się pogoda i zaczęło burczeć nam w brzuchach. Chcieliśmy jak najszybciej znaleźć jakąś przyzwoitą knajpę, w której można byłoby się najeść i zająć Anią. Nie było to łatwe zadanie.
Restauracje były albo zadymione, albo jedyne wolne stoliki znajdowały się przy drzwiach wejściowych :/
Udało nam się w końcu coś znaleźć, ale nie byliśmy specjalnie zadowoleni z jedzenia i obsługi. I bynajmniej nie chodzi mi o to, że nie było krzesełka dla niemowląt, ani miejsca gdzie można by przewinąć Anię (takie restauracje są w PL towarem luksusowym;)).
Po obiedzie pochodziliśmy po sandomierskim rynku aż do zachodu słońca (o godź. 16:00!;)) i ruszyliśmy w stronę Kazimierza.